Strony

piątek, 10 kwietnia 2015

Rozdział VII - Dom


Tęsknota jest najgorszym bólem, ale bez niej nie zrozumiemy miłości…

Nie wiem ile szliśmy. Pustynia zdawała się nie mieć końca. Wody nie było dużo, a słońce powoli wschodziło. Od razu dało się odczuć momentalne ocieplenie. Mike miał rację. Na niebie nie było żadnej chmurki. Jade nie stawała ani na moment, nawet kiedy prosił ją o to brat. Wiem, że starała się jak najszybciej znaleźć wodę, ale to jej tempo nam nie pomaga.

W końcu Samowi udało się namówić Jade do postoju. Znaleźliśmy jakieś wielkie drzewo i schowaliśmy się pod jego liściami.

-Czy to nie jest niesamowite? – zapytałam, a Mike spojrzał na mnie pytająco – Drzewo? W dodatku żywe?

-To Baobab. Może gromadzić wiele wody i dzięki temu może przeżyć w największej suszy.

-No, ale i tak skądś ją musi pobierać, co nie? – Jade momentalnie wstała i podeszła do nas.

-Musi skądś pobierać wodę! Gdzieś tu musi być woda!

-Masz rację Jade – zgodził się z dziewczyną Sam – Niestety to nadal nie zawęża obszaru poszukiwań.

-Może i nie, ale kiedyś podsłuchałam rozmowę twojego ojca z jakimś generałem. Mówił, że w Egipcie odnotowali aktywność buntowników. Jeżeli gdzieś tu jest woda, to może i ich siedziba.

-Jade – zaczepił siostrę Mike i wskazał palcem na ledwie widoczny obiekt w oddali. Poruszał się i to szybko. Chwilę później dostrzegliśmy kolejne obiekty.

-Cony? – zapytałam

-Nie mam pewności – odpowiedział Sam – To mogą być decepty albo rebelianci. Jade, przygotuj broń – Sam i Jade wyciągnęli mini blastery i razem z nami obserwowali nadjeżdżające obiekty.

Po niecałej minucie udało się nam dostrzec, że to samochody wojskowe, pomalowane na ciemne barwy. Jeden z nich się jednak wyróżniał. Był to sportowy samochód o różowej barwie z białymi pasami. Po co rebeliantom taki samochód?

Pojazdy okrążyły nas i zatrzymały się. Powoli zaczęli wychodzić z nich mężczyźni ubrani w ciemne spodnie i bluzki. Większość z nich miała usta przykryte bandamą. Z jednego z samochodu wyszedł wysoki i umięśniony mężczyzna, o rudawych włosach i brązowych oczach. Również był ubrany w ciemną bluzkę i spodnie, ale nie miał bandamy. Nieznajomy podszedł do nas, a Jade i Sam wycelowali w niego broń.

-Nie jesteście za młodzi na takie zabawki? – zapytał z wrednym uśmiechem

-Nie mamy problemu z ich obsługą – odpowiedziała Jade – Pokazać? – mężczyzna zaśmiał się.

-Kim jesteście i co tutaj robicie? – milczeliśmy, ale nie bardzo wiem dlaczego. Przecież to byli ludzie. Nie sądzę, żeby chcieli nas skrzywdzić – Słuchajcie, nie mam za dużo czasu, więc jeżeli chcecie żebym wam pomógł to lepiej zacznijcie gadać – Jade i Sam oczywiście się nie odzywali. No trudno, muszę wziąć sprawę w swoje ręce.

-Byliśmy pod ostrzałem Decepticonów, a nasz helikopter rozbił się niedaleko stąd – dziewczyna tyrpnęła mnie, ale ja nie zwracałam na nią uwagi – Nazywam się Rachel. Nie jestem waszym wrogiem.

-Pewnie jesteście dziećmi wojskowych.

-Owszem – odpowiedział Mike

-Macie szczęście, że sam jestem ojcem – mężczyzna podszedł do sportowego samochodu i uderzył kilka razy o jego dach – Wiem, że tam jesteś Maddy. Wyłaź i przedstaw się nowym znajomym – po chwili z pojazdu wyszła średniego wzrostu dziewczyna, o czerwonych włosach i brązowych oczach. Miała na sobie czarne spodnie, szarą bluzkę, buty oraz zieloną koszulę. Na jej szyi zauważyłam grot od strzały zawieszony na sznurku – Ja jestem Matt Korner, kapitan oddziału buntowników „Szare Wilki”, a to moja córka Maddy – dziewczyna podeszła bliżej nas i mnie pierwszej podała rękę na przywitanie. Uścisnęłam ją i uśmiechnęłam się do Maddy.

-Bardzo miło mi was poznać. W Domu nie ma zbyt wielu dzieci, więc tym bardziej cieszę się, że was spotykam.

-My także się cieszymy. Nazywam się Rachel, to jest Jade, Mike – wskazałam na chłopaka, który nie odrywał wzroku od Maddy – oraz Sam – Jade nawet nie spojrzała na naszą nową znajomą. Chyba znowu się na mnie zdenerwowała.

-Dobra, pojedziecie z Maddy naszą Elita.

-Tak mówimy na sportowy wóz – szepnęła mi dziewczyna

-Pojedziecie od razu do Domu. Bez przystanków – Matt podszedł do córki – Jak już zajedziecie, to powiedz szefowi jak ma się sprawa. On pomyśli co dalej z nimi robić.

-Oczywiście tato – mężczyzna pocałował córkę w głowę, a potem wsiadł do samochodu i odjechał. Maddy wsiadła za kierownicę różowego samochodu, a my zajęliśmy miejsca pasażerów. Udało mi się usiąść z przodu. Dziewczyna odpaliła silnik.

-Umiesz prowadzić? – zapytał zdziwiony Mike

-No jasne. Tata nauczył mnie gdy skończyłam jedenaście lat.

-Ekstra – chłopak nadal nie odwracał wzroku od Maddy. Chyba mu się spodobała. Dziewczyna ruszyła i już po chwili pędziliśmy do jej Domu.

-To ile masz lat? – odezwał się w końcu Sam

-Czternaście, a wy?

-Ja mam szesnaście, Jade i Rachel piętnaście, a Mike trzynaście.

-Prawie czternaście – poprawił chłopaka Mike. 

-I od kiedy tu mieszkasz? – zapytała Jade. Łał. W końcu się odezwała.

-W zasadzie, od kąt pamiętam. Mój tata przyłączył się do ruchu oporu niedługo po tym jak powstał.

-A twoja mama? – dopytałam

-Podobno nie przeżyła porodu.

-Przykro mi – spuściłam głowę. Nie odzywaliśmy się już przez całą drogę.

Po kilku minutach udało nam się dostrzec coś co przypominało dziurę w skale. Maddy zatrzymała się i wyszła z pojazdu. Stanęła przed dziurą i chyba coś wypowiedziała. Po chwili dziura zaczęła stawać się coraz większa, a dziewczyna wróciła do samochodu. Wjechaliśmy przez dziurę i od razu zjechaliśmy w dół. Ten ich Dom, to chyba pewnego rodzaju jaskinia. Korytarz, którym jechaliśmy był nieoświetlony. Jedynym źródłem światła był samochód i jego reflektory.

Zatrzymaliśmy się w wielkim pomieszczeniu, gdzie stało kilkanaście samochodów.  Maddy zaparkowała i wszyscy wyszliśmy z pojazdu. Dziewczyna wyciągnęła latarkę i dała nam znak, byśmy za nią podążali. Szliśmy powoli, by się nie przewrócić. Po kilku minutach doszliśmy do oświetlonego  pomieszczenia pełnego ludzi. Źródłem światła były latarnie, zawieszone na ścianach jaskini. Przedarliśmy się przez tłum i doszliśmy do kolejnego pomieszczenia. Było ono zasłonięte płachtą ciemnego materiału. Stali przed nim dwaj mężczyźni z bronią. Maddy powiedziała coś strażnikom i weszła do środka.

-Zostańcie tu – powiedziała nim całkiem zniknęła nam z oczu. Wtedy jeden z mężczyzn podszedł do nas i wyciągnął rękę.

-Broń, ale już – Jade patrzała na niego ze złością – Nie lubię się powtarzać – wyraz twarzy mężczyzny stał się bardziej wrogi. Jade i Sam niechętnie wyciągnęli mini blastery zza pasów i podali je strażnikowi.

-Tylko ich nie popsuj – powiedziała dziewczyna – Są sporo warte – buntownik pokiwał twierdząco głową i schował je za pas. Następnie wrócił na swoje stanowisko.

Jade zdenerwowała się i oparła o ścianę, uderzając ją przed tym pięścią. Mike i Sam usiedli na podłodze, a ja postanowiłam, że pomówię z dziewczyną. Podeszłam do niej i również oparłam się o ścianę.

-Myślisz, że źle postąpiłam? – dziewczyna się nie odzywała – Jade?

-Nie. Po prostu myślę, że powinnaś to najpierw uzgodnić z nami. Nie wiedzieliśmy kim on był. Do tego większość buntowników nie jest optymistycznie nastawiona do wojska.

-Dlaczego? – zdziwiłam się

-Uważają, że nic nie robimy, że pozwalamy conom na władzę na ziemi.

-Przecież to nie prawda.

-Wiem, ale do buntu przyłączają się ludzie zdesperowani, którzy stracili zbyt wiele i chcą się zemścić. Nie obwiniają siebie, tylko wojsko, które jak uważają boi się stanąć w obronie ludzi – dziwny sposób rozumowania. No, ale chyba muszą mieć jakieś powody do takich myśli?

-Przepraszam – odezwałam się wreszcie – Masz rację, nie powinnam tak szybko zdradzać mu kim jesteśmy. Chyba jestem po prostu zbyt ufna – zaśmiałam się – To dziwne, ale nie zawsze taka byłam. Chyba przebywanie w towarzystwie prawdziwych przyjaciół mnie zmieniło.

-Możliwe, ale ja sądzę, że ty po prostu potrafisz dostrzec dobrego człowieka. Masz dobre przeczucia i wiesz kiedy ktoś kłamie – Jade uśmiechnęła się. Nie widziałam tego uśmiechu już od jakiegoś czasu. To dodało mi trochę sił.

***

Maddy w końcu wyszła, ale nie sama. Był z nią wysoki i umięśniony mężczyzna, o brązowych włosach i niebieskich oczach. Na brodzie miał lekki zarost. Miał na sobie ciemne buty, spodnie, bluzkę i kamizelkę. Wydawał mi się znajomy, ale nie byłam pewna skąd. Podszedł do nas i zaczął się przyglądać. Jade i Sam wyszli przed nas.

-Dzieci wojskowych, co?

-Owszem – odezwała się Jade – Nazywam się Jade Esquivel, a to jest Sam Darby i to my odpowiadamy za zespół – zespół? Czy Jade właśnie nazwała nas drużyną. Dziwne. Do tego powiedziała mu kim jest.

-Miło was poznać. A reszta waszej drużyny?

-Zanim zdradzimy ci ich imiona, – odezwał się Sam – chcemy poznać twoje. 

-Nie muszę wam nic mówić. To ja tutaj wydaję rozkazy – strażnicy obeszli nas i stanęli za mną i Mike’iem. U strażnika, który zabrał nam broń udało mi się dostrzec blastery. Musiałam podjąć szybką decyzję. Powiedzieć prawdę, lub użyć broni. Miałam jednak przeczycie, że broń będzie konieczna.

Kiedy strażnik chwycił mnie za ramiona, uderzyłam go w brzuch z łokcia i wyciągnęłam blatery. Jeden z nich rzuciłam Samowi. Wtedy Jade uderzyła drugiego strażnika w twarz i zabrała mu pistolet. Sam  i Jade mieli strażników na muszce, więc podeszłam do nieznajomego i wycelowałam w niego.  

-Albo powiesz nam kim do cholery jesteś, albo zdejmiemy ciebie i twoich strażników – mężczyzna wyglądał na zdziwionego, ale nie naszą reakcją. Przyglądał mi się z niedowierzaniem. Jego usta były lekko uchylone. Zbliżył się do mnie.

-Rachel? Czy to naprawdę ty? – skąd on mnie zna do cholery?

-A kto pyta?

-To ja, Schot. Twój ojciec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz