Tęsknota jest najgorszym bólem, ale bez niej nie zrozumiemy
miłości…
Nie wiem ile szliśmy. Pustynia zdawała się nie mieć końca.
Wody nie było dużo, a słońce powoli wschodziło. Od razu dało się odczuć
momentalne ocieplenie. Mike miał rację. Na niebie nie było żadnej chmurki. Jade
nie stawała ani na moment, nawet kiedy prosił ją o to brat. Wiem, że starała
się jak najszybciej znaleźć wodę, ale to jej tempo nam nie pomaga.
W końcu Samowi udało się namówić Jade do postoju. Znaleźliśmy
jakieś wielkie drzewo i schowaliśmy się pod jego liściami.
-Czy to nie jest niesamowite? – zapytałam, a Mike spojrzał na
mnie pytająco – Drzewo? W dodatku żywe?
-To Baobab. Może gromadzić wiele wody i dzięki temu może
przeżyć w największej suszy.
-No, ale i tak skądś ją musi pobierać, co nie? – Jade
momentalnie wstała i podeszła do nas.
-Musi skądś pobierać wodę! Gdzieś tu musi być woda!
-Masz rację Jade – zgodził się z dziewczyną Sam – Niestety to
nadal nie zawęża obszaru poszukiwań.
-Może i nie, ale kiedyś podsłuchałam rozmowę twojego ojca z
jakimś generałem. Mówił, że w Egipcie odnotowali aktywność buntowników. Jeżeli
gdzieś tu jest woda, to może i ich siedziba.
-Jade – zaczepił siostrę Mike i wskazał palcem na ledwie
widoczny obiekt w oddali. Poruszał się i to szybko. Chwilę później
dostrzegliśmy kolejne obiekty.
-Cony? – zapytałam
-Nie mam pewności – odpowiedział Sam – To mogą być decepty
albo rebelianci. Jade, przygotuj broń – Sam i Jade wyciągnęli mini blastery i
razem z nami obserwowali nadjeżdżające obiekty.
Po niecałej minucie udało się nam dostrzec, że to samochody
wojskowe, pomalowane na ciemne barwy. Jeden z nich się jednak wyróżniał. Był to
sportowy samochód o różowej barwie z białymi pasami. Po co rebeliantom taki
samochód?
Pojazdy okrążyły nas i zatrzymały się. Powoli zaczęli
wychodzić z nich mężczyźni ubrani w ciemne spodnie i bluzki. Większość z nich
miała usta przykryte bandamą. Z jednego z samochodu wyszedł wysoki i umięśniony
mężczyzna, o rudawych włosach i brązowych oczach. Również był ubrany w ciemną
bluzkę i spodnie, ale nie miał bandamy. Nieznajomy podszedł do nas, a Jade i
Sam wycelowali w niego broń.
-Nie jesteście za młodzi na takie zabawki? – zapytał z
wrednym uśmiechem
-Nie mamy problemu z ich obsługą – odpowiedziała Jade –
Pokazać? – mężczyzna zaśmiał się.
-Kim jesteście i co tutaj robicie? – milczeliśmy, ale nie
bardzo wiem dlaczego. Przecież to byli ludzie. Nie sądzę, żeby chcieli nas
skrzywdzić – Słuchajcie, nie mam za dużo czasu, więc jeżeli chcecie żebym wam
pomógł to lepiej zacznijcie gadać – Jade i Sam oczywiście się nie odzywali. No
trudno, muszę wziąć sprawę w swoje ręce.
-Byliśmy pod ostrzałem Decepticonów, a nasz helikopter rozbił
się niedaleko stąd – dziewczyna tyrpnęła mnie, ale ja nie zwracałam na nią
uwagi – Nazywam się Rachel. Nie jestem waszym wrogiem.
-Pewnie jesteście dziećmi wojskowych.
-Owszem – odpowiedział Mike
-Macie szczęście, że sam jestem ojcem – mężczyzna podszedł do
sportowego samochodu i uderzył kilka razy o jego dach – Wiem, że tam jesteś Maddy.
Wyłaź i przedstaw się nowym znajomym – po chwili z pojazdu wyszła średniego
wzrostu dziewczyna, o czerwonych włosach i brązowych oczach. Miała na sobie
czarne spodnie, szarą bluzkę, buty oraz zieloną koszulę. Na jej szyi zauważyłam
grot od strzały zawieszony na sznurku – Ja jestem Matt Korner, kapitan oddziału
buntowników „Szare Wilki”, a to moja córka Maddy – dziewczyna podeszła bliżej
nas i mnie pierwszej podała rękę na przywitanie. Uścisnęłam ją i uśmiechnęłam
się do Maddy.
-Bardzo miło mi was poznać. W Domu nie ma zbyt wielu dzieci,
więc tym bardziej cieszę się, że was spotykam.
-My także się cieszymy. Nazywam się Rachel, to jest Jade,
Mike – wskazałam na chłopaka, który nie odrywał wzroku od Maddy – oraz Sam –
Jade nawet nie spojrzała na naszą nową znajomą. Chyba znowu się na mnie
zdenerwowała.
-Dobra, pojedziecie z Maddy naszą Elita.
-Tak mówimy na sportowy wóz – szepnęła mi dziewczyna
-Pojedziecie od razu do Domu. Bez przystanków – Matt podszedł
do córki – Jak już zajedziecie, to powiedz szefowi jak ma się sprawa. On
pomyśli co dalej z nimi robić.
-Oczywiście tato – mężczyzna pocałował córkę w głowę, a potem
wsiadł do samochodu i odjechał. Maddy wsiadła za kierownicę różowego samochodu,
a my zajęliśmy miejsca pasażerów. Udało mi się usiąść z przodu. Dziewczyna
odpaliła silnik.
-Umiesz prowadzić? – zapytał zdziwiony Mike
-No jasne. Tata nauczył mnie gdy skończyłam jedenaście lat.
-Ekstra – chłopak nadal nie odwracał wzroku od Maddy. Chyba
mu się spodobała. Dziewczyna ruszyła i już po chwili pędziliśmy do jej Domu.
-To ile masz lat? – odezwał się w końcu Sam
-Czternaście, a wy?
-Ja mam szesnaście, Jade i Rachel piętnaście, a Mike
trzynaście.
-Prawie czternaście – poprawił chłopaka Mike.
-I od kiedy tu mieszkasz? – zapytała Jade. Łał. W końcu się
odezwała.
-W zasadzie, od kąt pamiętam. Mój tata przyłączył się do
ruchu oporu niedługo po tym jak powstał.
-A twoja mama? – dopytałam
-Podobno nie przeżyła porodu.
-Przykro mi – spuściłam głowę. Nie odzywaliśmy się już przez
całą drogę.
Po kilku minutach udało nam się dostrzec coś co przypominało
dziurę w skale. Maddy zatrzymała się i wyszła z pojazdu. Stanęła przed dziurą i
chyba coś wypowiedziała. Po chwili dziura zaczęła stawać się coraz większa, a
dziewczyna wróciła do samochodu. Wjechaliśmy przez dziurę i od razu zjechaliśmy
w dół. Ten ich Dom, to chyba pewnego rodzaju jaskinia. Korytarz, którym
jechaliśmy był nieoświetlony. Jedynym źródłem światła był samochód i jego
reflektory.
Zatrzymaliśmy się w wielkim pomieszczeniu, gdzie stało
kilkanaście samochodów. Maddy
zaparkowała i wszyscy wyszliśmy z pojazdu. Dziewczyna wyciągnęła latarkę i dała
nam znak, byśmy za nią podążali. Szliśmy powoli, by się nie przewrócić. Po
kilku minutach doszliśmy do oświetlonego
pomieszczenia pełnego ludzi. Źródłem światła były latarnie, zawieszone
na ścianach jaskini. Przedarliśmy się przez tłum i doszliśmy do kolejnego
pomieszczenia. Było ono zasłonięte płachtą ciemnego materiału. Stali przed nim
dwaj mężczyźni z bronią. Maddy powiedziała coś strażnikom i weszła do środka.
-Zostańcie tu – powiedziała nim całkiem zniknęła nam z oczu.
Wtedy jeden z mężczyzn podszedł do nas i wyciągnął rękę.
-Broń, ale już – Jade patrzała na niego ze złością – Nie
lubię się powtarzać – wyraz twarzy mężczyzny stał się bardziej wrogi. Jade i
Sam niechętnie wyciągnęli mini blastery zza pasów i podali je strażnikowi.
-Tylko ich nie popsuj – powiedziała dziewczyna – Są sporo
warte – buntownik pokiwał twierdząco głową i schował je za pas. Następnie
wrócił na swoje stanowisko.
Jade zdenerwowała się i oparła o ścianę, uderzając ją przed
tym pięścią. Mike i Sam usiedli na podłodze, a ja postanowiłam, że pomówię z
dziewczyną. Podeszłam do niej i również oparłam się o ścianę.
-Myślisz, że źle postąpiłam? – dziewczyna się nie odzywała –
Jade?
-Nie. Po prostu myślę, że powinnaś to najpierw uzgodnić z
nami. Nie wiedzieliśmy kim on był. Do tego większość buntowników nie jest
optymistycznie nastawiona do wojska.
-Dlaczego? – zdziwiłam się
-Uważają, że nic nie robimy, że pozwalamy conom na władzę na
ziemi.
-Przecież to nie prawda.
-Wiem, ale do buntu przyłączają się ludzie zdesperowani,
którzy stracili zbyt wiele i chcą się zemścić. Nie obwiniają siebie, tylko
wojsko, które jak uważają boi się stanąć w obronie ludzi – dziwny sposób
rozumowania. No, ale chyba muszą mieć jakieś powody do takich myśli?
-Przepraszam – odezwałam się wreszcie – Masz rację, nie
powinnam tak szybko zdradzać mu kim jesteśmy. Chyba jestem po prostu zbyt ufna
– zaśmiałam się – To dziwne, ale nie zawsze taka byłam. Chyba przebywanie w
towarzystwie prawdziwych przyjaciół mnie zmieniło.
-Możliwe, ale ja sądzę, że ty po prostu potrafisz dostrzec
dobrego człowieka. Masz dobre przeczucia i wiesz kiedy ktoś kłamie – Jade
uśmiechnęła się. Nie widziałam tego uśmiechu już od jakiegoś czasu. To dodało
mi trochę sił.
***
Maddy w końcu wyszła, ale nie sama. Był z nią wysoki i
umięśniony mężczyzna, o brązowych włosach i niebieskich oczach. Na brodzie miał
lekki zarost. Miał na sobie ciemne buty, spodnie, bluzkę i kamizelkę. Wydawał
mi się znajomy, ale nie byłam pewna skąd. Podszedł do nas i zaczął się
przyglądać. Jade i Sam wyszli przed nas.
-Dzieci wojskowych, co?
-Owszem – odezwała się Jade – Nazywam się Jade Esquivel, a to
jest Sam Darby i to my odpowiadamy za zespół – zespół? Czy Jade właśnie nazwała
nas drużyną. Dziwne. Do tego powiedziała mu kim jest.
-Miło was poznać. A reszta waszej drużyny?
-Zanim zdradzimy ci ich imiona, – odezwał się Sam – chcemy
poznać twoje.
-Nie muszę wam nic mówić. To ja tutaj wydaję rozkazy –
strażnicy obeszli nas i stanęli za mną i Mike’iem. U strażnika, który zabrał
nam broń udało mi się dostrzec blastery. Musiałam podjąć szybką decyzję.
Powiedzieć prawdę, lub użyć broni. Miałam jednak przeczycie, że broń będzie
konieczna.
Kiedy strażnik chwycił mnie za ramiona, uderzyłam go w brzuch
z łokcia i wyciągnęłam blatery. Jeden z nich rzuciłam Samowi. Wtedy Jade
uderzyła drugiego strażnika w twarz i zabrała mu pistolet. Sam i Jade mieli strażników na muszce, więc
podeszłam do nieznajomego i wycelowałam w niego.
-Albo powiesz nam kim do cholery jesteś, albo zdejmiemy
ciebie i twoich strażników – mężczyzna wyglądał na zdziwionego, ale nie naszą
reakcją. Przyglądał mi się z niedowierzaniem. Jego usta były lekko uchylone.
Zbliżył się do mnie.
-Rachel? Czy to naprawdę ty? – skąd on mnie zna do cholery?
-A kto pyta?
-To ja, Schot. Twój ojciec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz