sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział VI - Partnerzy


Musi być źle, żeby potem mogło być lepiej

-Miko? – powtórzył robot – To naprawdę ty?

-Nie, jestem Rachel. Miko to moja mama – bot uśmiechnął się lekko. Pewni poczuł ulgę, że jego przyjaciółce nic nie jest – Posłuchajcie, kilka pięter nad nami ludzie walczą z grupą deceptów. Musicie nam pomóc – wszystkie boty spojrzały na żółtego.

-Autoboty – odezwał się – Do roboty – po tych słowach wszystkie boty wyskoczyły i robiąc dziury w suficie przeskoczyły kilka pięter. Ja tym czasem wróciłam do windy i zjechałam do Mike’a. Na wieść o przybyciu botów, chłopak bardzo się ucieszył. On był nimi zafascynowany. Można powiedzieć, że one były jego pasją.

Kilkanaście minut później Jade i Sam zjechali po nas. Dziewczyna była oczywiście wściekła moją interwencją, ale Sam był pod wrażeniem. Całą czwórką wjechaliśmy kilka poziomów wyżej. Miało się tam odbyć zebranie. W końcu Decepticony znają położenie naszej bazy i musimy ją opuścić. Szkoda. Zdążyłam polubić to miejsce.

Znajdowaliśmy się dużej sali. Oprócz nas byli tam tylko nasi rodzice i Autoboty. Jako pierwszy przemówił Jack.

-Witam was dzieci. Naszą pierwszą sprawą do omówienia jest interwencja Rachel – spuściłam wzrok – która była słuszna – co? – Decepiconów przybyło i sami nie dalibyśmy rady. Dziękuję ci Rachel.

-Nie ma sprawy – Jack uśmiechnął się

-Teraz chcę wam przedstawić boty, które dziś uratowały nasze życia. To jest Bumblebee – wskazał na żółtego – Jest przywódcą tej małej grupy, a kiedyś był opiekunem Rafa.

-Nadal jestem – poprawił tatę Sama Bumblebee

-Oczywiście, przepraszam, mój błąd – bot uśmiechnął się – To jest Arcee – mówiąc to pokazał na kobietę – Ona jest moją partnerką i przyjaciółką.

-A to jest Bulkhead – przerwała moja mama – Mój partner i członek Wreckerów – Bulk wyszedł za szereg i pokazał się nam.  Cicho się zaśmiałam –A oto i Smokescreen, najmłodszy z drużyny – pokazała na białego

-Mamy też zaszczyć przedstawić wam bota, którego i my po raz pierwszy spotkaliśmy – ponownie odezwał się Jack – To jest Jazz – wskazał na biało – czarnego – Dołączył do ekipy, bo jak sam powiedział, nie chce siedzieć bezczynie i patrzeć jak ziemię niszą Decepticony – Jazz chyba czuł się nieswojo, bo nie odezwał się, ani nawet nie pokazał. Stał z tyłu i przyglądał się nam – Niestety mam też złą wiadomość. Decepticony znają położenie naszej bazy i w najbliższym czasie musimy ją opuścić. Wylecicie w pierwszej kolejności.

-Gdzie nas przenosicie? – zapytał Sam

-Nie musicie tego wiedzieć – świetnie

-Pomyśleliśmy też – moja mama znów zabrała głos – że przydaliby się wam opiekunowie – opiekunowie? – Jeżeli będziecie chcieli iść na pole bitwy, to musicie mieć partnerów. Boty będą najlepszymi kandydatami.

-A to konieczne? – zapytała lekko zdenerwowana Jade

-Owszem Jade – po raz pierwszy odezwał się Raf – Inaczej nie będziecie walczyć – zrezygnowana Jade cofnęła się o kilka kroków

-Zdecydowaliśmy już, który z botów będzie partnerem każdego z was – ponownie odezwał się tata Sama – Mike, twoim partnerem będzie Jazz. Rachel, twoim Ironhide – bot uśmiechnął się, tak jak i ja – Sam, twoim partnerem będzie Smokescreen, a twoim ,Jade, Catapult – byłam zadowolona z tego, że Ironhide będzie moim partnerem. Znamy się już dość dobrze i pasujemy do siebie. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o Jade i Catapult. Jade jest raczej indywidualistką i nie lubi zawierać przyjaźni. Jestem pewna, że teraz przeklina Jacka w myślach – To co? My was na trochę zostawimy sam na sam z nowymi partnerami, a my w tym czasie przyszykujemy bazę do opuszczenia. Rodzice i reszta botów wyszła, a ja wesoło podeszłam do mojego nowego partnera.

-Szkoda, że dostałam ciebie – zażartowałam – Miałam nadzieję na Smokescreena.

-Ja liczyłem na Jade – obje zaśmialiśmy się – Coś mi się wydaje, że te dwie nie bardzo do siebie pasują.

-Też tak myślę. My natomiast jesteśmy dla siebie stworzeni.  

***

Po jakiejś godzinie wróciłam do pokoju by się spakować. Wyciągnęłam spod łóżka plecak i schowałam do niego wszystkie moje rzeczy. Cóż, nie było tego zbyt wiele. Jedynie moja przytulanka, koc i nowy telefon oraz jego akcesoria. Następnie usiadłam na łóżku i w spokoju czekałam na Jade. Nie trwało to długo. Już po kilku minutach weszła do pokoju z wielkim hukiem. Nic nie mówiąc wyciągnęła swój brązowy plecak i zaczęła pakować do niego jej osobiste rzeczy.

-Co się stało? – zapytałam wreszcie

-Co się stało? Ona się stała! Ta idiotyczna fembotka, która myśli, że sama nie dałabym sobie rady w walce z deceptami – coś czuję, że nie powinnam ją o nic pytać – Walczyłam o tę planetę zanim ona zdążyła się dowiedzieć, że cokolwiek się tutaj dzieje. No i przepraszam bardzo, ale ona nie ma prawa mnie oceniać!

-Dopiero się poznałyście. Daj jej trochę czasu.

-Trochę czasu?! – chyba jednak nie umiem dawać dobrych rad – To ja mam dać jej trochę czasu?! O nie, to ona ma się dostosować do mnie! – Jade przez chwilę milczała. Pakowała dalej swoje rzeczy, ale widziałam, że coś mamrocze – Ona sama uważa się za świetną wojowniczkę, ale tak naprawdę jest nic nie warta!

-Wiesz co Jade, wydaje mi się, że denerwujesz się na Catapult, bo sama nie dałaś rady tym wszystkim conom – dziewczyna posłała mi wrogie spojrzenie i od razu zaczęłam żałować, że nie ugryzłam się w język

-No tak. Ty jesteś zadowolona bo dostałaś swojego pupilka, a dowódca cię pochwalił – Jade podeszła do mnie i spojrzała mi prosto w oczy – Raz się zdarzyło. Teraz będzie gorzej – dziewczyna założyła swoją bordową bluzę, zabrała plecak i wyszła trzaskając przy tym drzwiami. Odetchnęłam z ulgą, że już nie będę musiała drążyć tego tematu. I ja po chwili założyłam bluzę, złapałam za plecak i wszyłam na zewnątrz. Na korytarzu spotkałam Sama i razem zaczęliśmy iść w stronę windy.

-Jak ci się układa z nowym partnerem? – zapytałam

-Smoke jest fajny. Rozumiemy się. Słyszałem jednak, że Jade nie jest zbyt zadowolona.

-Wszystko słyszałeś?

-Wszyściutko – westchnęłam

-Ona chyba się na mnie wścieka bo wezwałam boty.

-Ja myślę, że chodzi o tą pochwałę od mojego ojca – spojrzałam pytająco na chłopaka – On ją jeszcze nigdy nie pochwalił. Pewnie ci zazdrości – w tym momencie doszliśmy do windy. Kiedy drzwi się otworzyły, weszliśmy do środka i wjechaliśmy na górę. Po raz pierwszy od naszego przyjazdu wyszłam na zewnątrz. Robiło się już ciemno i było trochę zimno. Powoli przeszliśmy do Jade i Mike’a stojących przy helikopterze.

-Nareszcie jesteście – odezwał się Mike – Chodźcie, robi się zimno – Wszyscy weszliśmy do środka. Siadłam koło Sama, a chwilę potem helikopter wystartował. 

Podróż była nudna, więc wyciągnęłam z plecaka telefon, słuchawki i włączyłam pierwszą piosenkę z playlisty. Muzyka była energiczna i bardzo głośna, ale podobała mi się. Nie bardzo mogłam zrozumieć słowa, chyba były w obcym języku. Oparłam głowę o szybę o zaczęłam oglądać widoki.

***

Niespodziewanie poczułam wstrząs. Inni też to poczuli. Wtedy zobaczyłam, że ścigają nas trzy cony. Sam i Jade od razu zaczęli strzelać, a ja przytuliłam się do Mike’a, bo ten strasznie się zdenerwował. Jade udało się jednego zestrzelić, ale drugi strzelił w śmigła. Zaczęliśmy spadać.

-Pasy! – krzyknęła Jade. Posłusznie wykonaliśmy polecenie. Nabieraliśmy prędkości. Mike trzymał siostrę za rękę. Ja też się bałam, więc załapałam dłoń Sama. Po chwili uderzyliśmy o ziemię. Wszystko stało się ciemne.

Nie wiem ile byłam nieprzytomna. Wiem, że obudziłam się na zewnątrz helikoptera, a raczej jego resztek. Obok leżały dwa martwe cony. Sam opatrywał Mike’a, a Jade próbowała reanimować pilota. Strasznie bolała mnie głowa, więc usiadłam, ale nie wstałam. Dziewczyna powoli traciła nadzieję, w odzyskanie pilota. W końcu przestała go ratować i usiadła obok mnie.

-Komunikacja nie działa – oświadczyła – Jesteśmy zdani na siebie.

-Może mój telefon…

-Nikt nie ma drugiego żeby odebrać. Poza tym pewnie jest zepsuty – plecak nadal znajdował się na moich plecach, ale jakoś nie miałam ochoty sprawdzać stanu zawartości.

-Gdzie jesteśmy? – zapytałam. Teren był piaszczysty, a w zasięgu wzroku nie było żadnego budynku. Było ciepło, ale bardzo ciemno.

-Nie mam bladego pojęcia.

-Obstawiam Egipt – odezwał się Mike – A to pewnie Sahara, największa pustynia świata.

-Idealnie – westchnęła Jade – Akurat my musieliśmy utknąć na jednej wielkiej kupie piachu!

-Chciałbym cię teraz pocieszyć – odezwał się Sam – ale nie mam czym – dziewczyna wstała z piasku i zaczęła wyżywać się na martwych deceptach -Lepiej ruszajmy.

-Masz rację Sam. Rano zrobi się o wiele cieplej – pośpieszył chłopaka Mike

-Co masz na myśli? – dopytałam

-To Egipt. Jest jednym z niewielu państw, które nie przydały się conom, więc je oszczędziły. Rano nie będzie chmur, a słońce będzie grzać niemiłosiernie.

-Musimy znaleźć wodę – Jade pociągnęła brata i szła z nim przed siebie. Ja i Sam poszliśmy w jej ślady. Musieliśmy szybko znaleźć wodę. Jutro, będzie tylko gorzej. Jak ta Jade umie wykrakać! To nasze pieprzone szczęście.

 

1 komentarz:

  1. Aha. Bee i jego teksty (rozwalające mnie psychicznie ) oby tylko nie były tak suche jak te z Transformers Robots in Disguise, bo tam to już jechał po bandzie XD...
    Wracając do rzeczonego rozdziału 100/10. Zajebiszcze! Tylko nie zabij ich na tej pustyni
    Ps. Jade jak coś ci nie pasuję z wielką chęcią się z tobą zamienie w zamian dostaniesz 50 -letnią katanę mojego dziadka (która obecnie należy do mnie)
    Pozdrawiam ***Sisi***

    OdpowiedzUsuń