Strony

czwartek, 14 kwietnia 2016

Rozdział XIV - Desperackie decyzje


Czy jesteś obłąkany, jak ja? Jesteś dziwaczny, jak ja?
Zapalasz zapałki, aby połknąć płomień, jak ja?
Nazywasz siebie pieprzonym huraganem, jak ja?
Wytykasz palcami, bo nigdy nie weźmiesz winy na siebie tak jak ja?

I wszyscy ludzie mówią
Nie możesz się obudzić, to nie sen
Jesteś częścią maszyny, nie człowiekiem
Z wyimaginowaną twarzą, żyjesz na ekranie
Z małą pewnością siebie, więc funkcjonujesz przez benzynę

Oh, ooh, oh, ooh, oh, oh
W moim kodzie jest chyba błąd
Oh, ooh, oh, ooh, oh, oh
Te głosy nie zostawia mnie w spokoju
Cóż, moje serce jest złote, a moje ręce są chłodne
Halsey – Gasoline

Tim... Jego cała twarz była posiniaczona. Miał rozciętą wargę i brew, a nos wyglądał na złamany. Jego koszulka była rozdarta i ukazywała kolejne, większe siniaki. Z przerażeniem w oczach podeszłam do niego i delikatnie złapałam za rękę. Stojąca obok Maddy odciągnęła mnie jednak od niego, na koniec sali. Tam nikt nie mógł nas usłyszeć.

-Lily mówiła, by go nie dotykać, bo najpewniej boli go każdy mięsień. Tylko pogorszyłabyś sprawę - mówiła lekko drżącym głosem.

-Maddy... Co mu się stało? - zapytałam stanowczo, choć w głebi duszy znałam odpowiedź.

-Sam się stał. Chyba zaatakował go, kiedy wyszedł spod prysznicu. Znalazłam go zaraz po tym, jak wpadłam na starszego braciszka. Wiedziałam, że coś jest nie tak, bo miał zakrwawioną pięść. Tima znalazłam w łazience, całego we krwi. Pomieszczenie w sumie wyglądało podobnie...

Coś we mnie wybuchło. Chciałam go zabić. Za to, co zrobił, zasłużył sobie. Chciał się zemścić? Mógł stanąć do walki ze mną, a nie z nim! Kurwa, to przecież jego brat, jego rodzina! Obwiniałam się. To jest tylko i wyłącznie moja wina. Ale mam zamiar porozmawiać sobie z Samem w cztery oczy i raz na zawsze wyjaśnić mu, jak wygląda sytuacja między nami.

Odwróciłam się na pięcie i skierowałam w stronę drzwi. Maddy nawet nie próbowała mnie zatrzymać. Dobrze wiedziała, że ja nie odpuszczę. Sam zapewne siedzi na sali treningowej. Zawsze tam chodził, podobnie jak ja, kiedy był zły. Zbyt dobrze go znałam, by się mylić.

Tak jak myślałam, zastałam go na sali, trzymającego w dłoni katanę i po prostu stojącego. Czyżby na mnie czekał? Spodziewał się, że przyjdę?

-Ty wredny, tchórzliwy dupku! - wrzeszczałam na chłopaka, jednocześnie idąc w jego stronę - Jak mogłeś to zrobić?! Jak kurwa! To twój brat, a ty pobiłeś go prawie na śmierć! - Sam nadal stał do mnie tyłem. Ignorował mnie, a ja bardzo nie lubiłam ignorancji - Patrz na mnie kiedy do ciebie mówię jebany...

Nie zdążyłam dokończyć, bo brunet momentalnie odwrócił się i przejechał kataną po mojej ręce, a nim zdążyłam zorientować się, co dokładnie się wydarzyło, uderzył mnie z pieści w twarz. Upadłam na ziemię. W uszach strasznie mi buczało, a ból ręki robił się bardzo uciążliwy. Gęsta krew wypływała z rany, spływała po dłoni i opadała na posadzkę. Sam stał nade mną z poważnym wyrazem twarzy. Zbyt poważnym, nawet jak na niego.

-Coś mówiłaś? - zakpił sobie i kopnął mnie w brodę. Przechyliłam się do tyłu, ale zrobiłam wszytko, by ponownie nie upaść - Myślałaś, że dam ci się tak dalej poniżać?! - pociągnął mnie za włosy i uderzył głową o podłogę. Czułam, jak z mojej wargi wypływa krew - Jestem silniejszy niż ci się wydaje... Moja potęga cię przewyższa! Powróciłem i mam zamiar zniszczyć cały ten świat! - coś mi tutaj nie pasowało... Co on wygadywał? Chyba, że...to nie był on...

-Ty...nie jesteś... prawdziwy - wyszeptałam - To tylko kolejna wizja - chłopak złapał chwycił mnie za podbródek i zmusił, bym na niego spojrzała.

 -Zapewniam cię, że jestem prawdziwy - brzmiał naprawdę realnie, w dodatku ból,  jaki teraz odczuwałam też był bardzo realny. Ale coś się nie zgadzało. Jego oczy... Widziałam w nich coś...nieludzkiego. Przybierały kolor...fioletu... Unicron!

-Nie! - wrzasnęłam i uderzyłam go w twarz. Zrobiłam fikołka do tyłu, by choć trochę się od niego oddalić i podniosłam się z ziemi - Jak?! Coś ty zrobił?!

-Widzę, że wreszcie zrozumiałaś - zaśmiał się, niczym jakiś psychopata.

-Gadaj!

-Sam...jak go nazywasz tak desperacko chciał ci pomóc, że odszukał fragment mrocznego energonu, a później go sobie zaaplikował. Chciał robić badania na własną rękę. I kiedy on przyjmował coraz większe dawki, ja powoli zajmowałem jego duszę... - moje oczy zaczęły się szklić. On to zrobił...dla mnie... Te wszystkie wredne rzeczy jakie zrobił i powiedział, to nie był on! To był Unicron! A to wszystko, co się teraz dzieje, to moja wina!

-Masz go wypuścić! - rozkazałam, ale on tylko ponownie się zaśmiał - Już!

-Już nikt nie będzie mi rozkazywał. Nigdy!

-To się jeszcze okaże...

Wyciągnęłam schowany za paskiem mini blatser i wystrzeliłam w jego rękę, ale Unicron z łatwością ominął pocisk. Otworzyłam szerzej oczy. Później jednak stało się coś jeszcze dziwniejszego. Ciało Sama...ono...zaczęło się rozpływać!

-Jeszcze się spotkamy, Rachel... W swoim czasie.

Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, Sam całkiem zniknął, a ja poczułam się bardzo słaba. Przez ranę na ręce straciłam bardzo dużo krwi. Musiałam jak najszybciej dostać się do szkrydła szpitalnego.

Schowałam broń i jedną ręką trzymając się za ranę, starałam się jakoś dojść do szpitala. Zostawiałam za sobą krwawy bałagan, wlokąc się, opierając co jakiś czas o ściany, ale w końcu udało mi się dotrzeć na miejsce. Na mój widok Lily o mało nie dostała zawału. W momencie podbiegła do mnie, podobnie jak Maddy i obie pomogły mi położyć się na łóżku szpitalnym. Kobieta momentalnie zaczęła oczyszczać, a potem zszywać ranę. Chciałam im powiedzieć, czego się właśnie dowiedziałam, ale nawet nie pozwolono mi dojść do słowa. W skrzydle szpitalnym pojawił się Raf, który przypiął mi kroplówkę, a także zaczął wpuszczać krew. Po jakimś czasie siły zaczęły mi wracać, a w pomieszczeniu zjawili się tata, Jack, Matt i Mike. Oni od razu zażądali wyjaśnień. Starałam się mówić najjaśniej, jak umiałam. Powiedziałam im o mojej rozmowie z Unicronem w myślach i o tym, że potrzebował silnego ciała. Potem wyjaśniłam, co zrobił Sam i dlaczego zachowywał się jak dupek przez te ostatnie tygodnie. Wciąż jednak nie rozumiałam, jak ciało Sama ma być silniejsze od mojego? Może Unicronowi łatwiej było przejąć nad nim kontrolę? Saman nie wiem, nie znam się na tych mistycznych...rzeczach. Jack uznał, że już najwyższy czas wezwać Optimusa. Musi wrócić i nam pomóc. On najlepiej zna Unicrona o tylko on będzie wiedział jak go powstrzymać. Teraz musimy się skupić na jutrzejszej misji. Noc spędzę tutaj, odpocznę i nabiorę sił, a jutro, z samego rana wyruszymy do Szkocji...

***

Ubrana w kombinezon stałam razem z resztą ekipy przed mostem. Wszyscy byli nieco podenerwowani ze względu na naszą obecną sytuację, ale musieliśmy być czujni. Idziemy wprost do paszczy lwa i nie możemy sobie pozwolić na chwilę słabości. Ja nie mogę sobie pozwolić na chwilę słabości.

Portal został otwarty i szybko przebiegliśmy przez niego. Po drugiej stronie powitał nas zimny, Szkocki wiatr. Było ciemno, więc nie widziałam zbyt wiele. Za to wielkiej strażnicy stojącej centralnie przed nami nie dało się nie zauważyć. Wydawałaby się być większa od siedziby centralnej conów, ale może to przez jej szpiczaste wykończenie i brak lądowiska.

Maddy i Catapult zrobiły szybki zwiad. Wejścia ochrania jakieś piętnaście conów łącznie z tymi stojącymi przed drzwiami. Jeśli mamy to załatwić po cichu, potrzebujemy dobrego planu.

-Nie ma szans, żebyśmy dostali się tam niezauważeni – mówił Jack, wyraźnie zdołowany – Będziemy musieli przestać się skradać i od razu zaatakować.

-Bez urazy, Jack, ale to co mówisz jest idiotyczne – zwrócił mu uwagę Matt – Nie po to zebraliśmy tu mniejszą drużynę, żeby teraz ot tak pójść na łatwiznę. Atakując zdradzimy naszą pozycję. A co jeśli Shockwave domyśli się, że przybyliśmy odbić więźniów? Co jeśli ich gdzieś przetransportuje albo zabije?

-Jeśli nie zaatakujemy od razu to i tak zginą – cicho westchnęłam. Ich kłótnia nie miała sensu, coś i tak musieliśmy zrobić, ale wzajemne krytykowanie planów nie było dobrym pomysłem.

-Wiem, że jesteś teraz zły i podenerwowany sytuacja Sam’a, ale…

-Mój syn nie ma z tym nic wspólnego! – oburzył się Jack – Misja, to misja – Matt rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Naprawdę miałam tego już dość.

-Skoro wszyscy się nie przedrzemy, wyślijmy mniejszą grupę – zaproponowała Maddy i w sumie to miała rację – Już nie raz dawaliśmy sobie radę bez botów, a teraz jesteśmy wyszkoleni dużo lepiej, niż wcześniej, więc nie widzę problemu byśmy nie mogli wyruszyć do laboratorium sami.

-Maddy dobrze mówi – wzięłam jej stronę – Niech Autoboty zostaną na stanowiskach i czekają w gotowości. Jeśli coś się nie uda, wezwiemy je. Na razie powinniśmy wyruszyć sami – Matt i Jack wymienili spojrzenia.

-Dobrze – głos przejął Pan Darby – Ale jeżeli nas zauważą, od razu atakujemy. Czy to jasne? – zapytał nieco ostro. Gdy był tak wkurzony, lepiej z nim było nie pogrywać.

-Tak, jak słońce.

Boty ukryły się, a my w tym czasie po cichu szliśmy w stronę budynku. Samotne przejście między kilkunastoma conami nie było takie trudne, bo ci idioci nawet nie patrzą w dół. Nie minęło pięć minut, a dostaliśmy się do drzwi. I tutaj narodził się inny problem. Jak je otworzyć? Lecz szczęśnie nam sprzyjało, bo kilka vechiconów właśnie przyszło zmienić kolegów. Skorzystaliśmy z ich nieuwagi i dostaliśmy się do środka.

Wnętrze nie różniło się praktycznie niczym od pozostałych placówek deceptów. Ciemne korytarze, rzędy drzwi po obu stronach. Szliśmy po cichu, by niepotrzebnie nie zwracać na siebie uwagi. Jako, że mieliśmy do przeszukania sporo pomieszczeń, rozdzieliliśmy się.

Byłam na czwartym piętrze, kiedy usłyszałam dziwny dźwięk.

-Rachel… - wołał dobrze znany mi, męski głos – Rachel…pomórz mi… - wydawał się taki wycieńczony i cierpiący – Pomórz mi, proszę…

-Tim! – ryknęłam na całe gardło i pobiegłam w stronę, skąd dochodził głos – Tim! – znów go zawołałam, tym razem chyba jeszcze głośniej.

Wybiegłam w kolejny korytarz i tam go zobaczyłam. Był…był cały we krwi… Miał widoczne złamania otwarte rąk… Nie miał oczu…

-Rachel… Dlaczego mnie nie uratowałaś?

1 komentarz:

  1. Ale psychiiiiicznie xd dużo krwawych scen! Już mi się podoba xd i katana !!
    Nati

    OdpowiedzUsuń