Wysłali
mnie daleko, bym znalazła fortunę
Skrzynię wypełnioną diamentami i złotem
Dom żył cieniami i potworami
Korytarze jęczały echem
I siedziałam sama, w łóżku aż do rana
płacząc "oni idą po mnie"
Próbowałam zachować te sekrety dla siebie
Mój umysł jest jak śmiertelna choroba
Jestem większa niż moje ciało
Jestem zimniejsza niż ten dom
Jestem wredniejsza niż moje demony
Jestem większa niż te kości
I wszystkie dzieci płakały
"proszę przestań, przerażasz mnie"
Nie mogę powstrzymać tej okropnej energii
Cholera, prawda, powinniście się mnie bać
Kto ma kontrolę?
Halsey – Control Skrzynię wypełnioną diamentami i złotem
Dom żył cieniami i potworami
Korytarze jęczały echem
I siedziałam sama, w łóżku aż do rana
płacząc "oni idą po mnie"
Próbowałam zachować te sekrety dla siebie
Mój umysł jest jak śmiertelna choroba
Jestem większa niż moje ciało
Jestem zimniejsza niż ten dom
Jestem wredniejsza niż moje demony
Jestem większa niż te kości
I wszystkie dzieci płakały
"proszę przestań, przerażasz mnie"
Nie mogę powstrzymać tej okropnej energii
Cholera, prawda, powinniście się mnie bać
Kto ma kontrolę?
-Dlaczego
mnie nie ocaliłaś? – ponowił pytanie, a ja myślałam, że zaraz się rozpłaczę –
Mogłaś uratować nas wszystkich…
-Mogłaś
mi pomóc… - rozbrzmiał kolejny głos, tym razem kobiecy. Odwróciłam się w jego
stronę i zobaczyłam…mamę, całkiem nagą.
Kobieta
była tak chuda, że było jej widać każde
żebro, a nawet każdą kość. Na głowie nie miała ani jednego włosa. Jej usta
całkowicie straciły kolor, a oczy przypominały pęknięte żarówki, takie
zniszczone…
-Mogłaś
mi przemówić do rozumu… - mówiła chyba jeszcze słabszym głosem niż Tim – Gdybyś
mnie przekonała do usunięcia ciąży, nadal bym żyła… To ty mnie zabiłaś, nie
choroba.
-Nie,
nie, nie… - złapałam się za głowę i odwróciłam od nich wzrok – To się nie
dzieje naprawdę…
-Rachel…
- pojawił się kolejny głos, ale nie miałam odwagi się odwrócić – Tak się dla
ciebie poświęciłem… A ty? Zostawiłaś mnie?
-Nie…
-Opuściłaś
i porzuciłaś na pastwę losu…
-Nie,
to nieprawda – sama nie wiem, czy mówiłam to do siebie, czy do Sama.
-Krzywdziłem
się dla ciebie, ale ty tego nie zauważałaś…
-Przepraszam…
- mówiłam drżącym głosem i ze łzami w oczach.
-Czy
wiesz, czym się stałem?
Jego
ostatnie zdanie było zupełnie inne. Nie słyszałam w nim smutku, rozpaczy, a jedynie wrogość i nienawiść, jakby było ono
czymś w rodzaju ostrzeżenia. Nagle poczułam jego zimną dłoń na moim nadgarstku.
-Nie!
Odwróciłam
się, wyrwałam dłoń i wystrzeliłam w postać z fioletowymi oczyma z blastera w
rękawicy. Sam, a raczej coś w rodzaju jego widma rozpłynęło się, by po chwili
ponownie się pojawić.
-Teraz
ty mnie krzywdzisz… A ja chciałem ci tylko pomóc.
-Nie
– pokręciłam przecząco głową – Nie w ten sposób – spuściłam wzrok i cicho
westchnęłam. To nie była prawda, ale musiałam przeprosić za swoje winy – Jeżeli
was zawiodłam, przepraszam – zwróciłam się do całej trójki – Nie chciałam
byście przeze mnie cierpieli – po moim policzku spłynęło kilka łez – Pragnęłam
jedynie byście przy mnie byli… Chciałam mieć w was oparcie i nie pomyślałam, że
wy mogliście chcieć tego samego… Wybaczcie mi, proszę…
Cisza.
Żadne z nich się nie odezwało. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że
zniknęli. Wszyscy troje. Rozpłynęli się. Wzięłam głęboki wdech i ze zmęczenia
upadłam na kolana. To wszystko mnie powoli przytłaczało. A teraz ta wizja…
Strach przed poczuciem winy za czyjeś cierpienie… Ale nie pokonałam jej walką,
a szczerą rozmową, przeprosinami. Najwyraźniej i tak mogę walczyć z moimi
lękami.
-Dziękuję…
- wyszeptałam – Dziękuję, że mi wybaczyliście…
***
Szukaliśmy
dalej, aż w końcu, Maddy dała znać, że znalazła więźniów na trzynastym piętrze.
Podobnie, jak wcześniej, korzystając z idiotyzmu conów pojechaliśmy windą na
dane piętro i dotarliśmy do dziewczyny. Pięć cel, zamkniętych na cztery spusty.
Nie chcieliśmy hałasować, by niepotrzebnie nie zwracać na siebie uwagi, więc
nie używaliśmy broni. Niestety bez ładunków wybuchowych nie mogliśmy otworzyć
wrót. Nadszedł czas, by użyć naszego asa w rękawie.
Jack
połączył się z bazą i poprosił o most, przez który chwilę później przeszedł Soundwave. Trzeba przyznać, że od kiedy
milczący bot jest po naszej stronie, misje infiltracyjne czy ratunkowe idą nam
szybciej. Wave podszedł do panelu znajdującego się przy środkowych drzwiach
celi i podłączył się do niego poprzez swoje „macki”. Byliśmy gotowi na ewentualny atak, gdyż recepty mogły wykryć
otwarcie mostu, ale nic się nie wydarzyło. W pewnym momencie drzwi wszystkich
cel otworzyły się. Prędko podbiegłam do pierwszej z prawej i weszłam do środka.
Było bardzo ciemno, normalnie pewnie nic bym nie widziała, ale z moimi
soczewkami nie było tak źle. Tylko trzy osoby. Dwie kobiety, w tym jedna około
czterdziestki, a druga poniżej dwudziestki, a także mały chłopiec. Być może byli
rodziną. Powoli, by ich nie przestraszyć podeszłam bliżej i uklękłam przy całej
trójce, kulącej się w rogu pomieszczenia.
-Spokojnie,
nic wam nie będzie – mówiłam szeptem – Jesteśmy tu, by wam pomóc.
-Nie
możecie – odezwała się starsza z kobiet – Nikt nie może… -Posłuchajcie, wiem,
że się boicie, ale nic wam nie grozi.
-To
nieprawda – powiedziała młodsza – Byli tu inni… Wszyscy krzyczeli, uderzali
głowami o ściany, zabijali się nawzajem… - zarażeni… Shockwave już zdążył zarazić
wiele osób, a ja nie zdołałam im pomóc.
-Ale
wy nie zginiecie – nagle mały chłopiec odwrócił głowę w moją stronę, a ja byłam
w stanie zobaczyć jego niebieskie oczy. Nie bał się mnie. Dostrzegałam to.
Dostrzegałam nadzieję – Wyciągnę was stąd, ale musicie mi zaufać – wyciągnęłam rękę
w ich stronę.
Po
długim zawahaniu młodsza kobieta wstała, ukazując swoje wychudzone ciało. Za
nią podniósł się chłopiec, a na końcu starsza kobieta. Szliśmy w stronę wyjścia
powoli, bo wszyscy troje byli wymęczeni. Na zewnątrz czekała już reszta drużyny
z pięcioma więźniami, trojgiem mężczyzn i dwoma kobietami. Dlaczego tak mało?
-A
reszta? – zapytałam, ale Matt tylko pokiwał głową.
-Jedna
cela była pusta, a w kolejnej leżały same martwe ciała - zacisnęłam pięści.
Shockwave za to zapłaci.
-Nie ma czasu na pogaduszki. Trzeba się
zbierać – zarządził Jack i spojrzał na Soundwave’a – Otwórz most.
Bot
nie czekał ani chwili i od razu otworzył portal. Matt i Jack prowadzili
najsłabszych, a ja i Maddy osłaniałyśmy tyły. Całe szczęście, bo nagle, zza
rogu wyłoniła się cała zgraja conów, a na czele nowy komandor deceptów,
Blitzwing. Przeklęłam w myślach. Wszystko szło tak pięknie, a teraz musieliśmy
jakoś zająć tego wariata. Strzelałyśmy, podobnie jak Wave, który jeszcze nie przeszedł
przez most, ale ich było o wiele więcej. Kiedy w końcu wszyscy przeszli przez
portal, nadeszła nasza kolej. Blitzwing zauważył, że się wycofujemy i użył swej
najlepszej broni by nas zatrzymać. Jego wyrzutnie rakiet wystrzeliły i uderzyły
tuż za nami. Wybuch tylko wrzucił nas do mostu, na szczęśnie nic nam się nie
stało, choć plecy po upadku nieco mnie bolały. Ale się udało. Uratowaliśmy
więźniów, a przynajmniej ich część…
Po
przybyciu Lily od razu przeniosła ocalonych do skrzydła szpitalnego, gdzie
zostali przebadani, wyleczeni i nakarmieni. Całe szczęście, u żadnego z nich
nie wykryliśmy obecności mrocznego energonu, a więc wszyscy byli zdrowi. Shockwave
nie zdążył położyć na nich swoich brudnych łapsk.
***
Kierowałam
się do swojego pokoju, by odpocząć, kiedy zaczepił mnie Mike. Dosłownie wpadł
na mnie, kiedy wybiegał ze swojego pokoju. Widać było, że bardzo się gdzieś
spieszył.
-Ej,
a ty gdzie? Pali się, czy co? – starałam się udawać, że jestem spokojna i
wyluzowana, by go nie martwić, choć w cale taka nie byłam.
-Nie,
nie pali się – odparł – Ale znalazłem coś, raczej miejsce, które cię
zainteresuje – zmarszczyłam brwi. Mnie?
-Dlaczego?
Co znalazłeś? – Mike nie odpowiedział, a zaciągnął mnie do swojego pokoju. Kurwa,
jak tu dziwnie bez Sama…
Chłopak
usiadł przy biurku, na którym leżał stary, ale działający komputer. Mike i Raf
go trochę przerobili. Możemy nawet podłączyć się do jedynej, ocalałej po ataku
conów satelity i szukać czegoś w tym, no…Internecie! Ciemnowłosy otworzył stronę,
na której widać było jakiś budynek.
-Co
to jest?
-Stary
szpital w Indiach, w którym głównie leczono ludzi chorych na raka. Jest
opuszczony od początku wojny, ale dowiedziałem się, że trwały w nim prace nad
lekiem.
-Co
ty wygadujesz…
-Też
nie mogłem w to uwierzyć, ale podobno lekarze zdołali wytworzyć szczepionkę na
raka.
-Skończyli
ją?! – wydarłam się w emocjach.
-Tak,
skończyli.
-Jezu,
Mike, to… To niesamowite.
Przytuliłam
się do chłopaka najmocniej jak umiałam. Jeżeli to rzeczywiście prawda, jeżeli
znaleźli lek, to zdołam uratować mamę!
-Rachel!
Udusisz mnie! – zaśmiałam się i wypuściłam chłopaka z objęć – To co teraz? Wyruszamy
od razu?
-My? –
zdziwiłam się.
-Będę
ci potrzebny. Przejrzałem mapy szpitala, wiem gdzie co jest. No i rozpoznam
lek, jeżeli rzeczywiście powstał.
-Dobra,
niech ci będzie. Tylko dam znać tacie. Powinien wiedzieć, że jesteśmy blisko do
znalezienia leku.
Już
nie czekając na odpowiedź wybiegłam z pokoju, podobnie jak wcześniej Mike i
udałam się wprost do skrzydła szpitalnego, gdzie z pewnością siedział tata. Wparowałam
na salę i od razu zobaczyłam siedzącego przy mamie Schoot’a. Szybkim krokiem
podeszłam do niego i powiedziałam prosto z mostu.
-Znaleźliśmy
lek – mężczyzna spojrzała na mnie ze zdziwieniem i początkową dekoncentracją –
Znaczy się Mike znalazł.
-Lek?
Na raka?
-Tak!
W Idniach jest taki szpital, gdzie pracowano nad szczepionką i udało się, lek
powstał!
-Jesteś
tego pewna? – zmierzył mnie wzrokiem.
-Tak!
Znaczy, tak pół na pół – szatyn pokiwał z niedowierzaniem głową.
-Rachel…
Ludzie próbowali stworzyć lek już od naprawdę wielu lat i nigdy im się to nie
udało. Jakie są szanse, że w tym szpitalu odnajdziesz to, czego tak szukasz,
skoro to nawet nie istnieje.
-Istnieje…
-Powinnaś
zostać tu, z mamą – pokazał ręką na śpiącą kobietę – Brakuje jej ciebie,
tęskni, potrzebuje kontaktu z córką. Lily robi wszystko co może by jej pomóc,
ale kontakt z bliskimi jest podobno najlepszym lekiem.
-Nie,
jeżeli znajdę prawdziwy lek. A znajdę go.
Odwróciłam
się na pięcie i udałam prosto do mostu, gdzie czekał już na mnie Mike. Nie
przebrał się w kombinezon, ale w sumie nie musiał bo i tak nie powinniśmy
spotkać tam żadnych conów. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz