piątek, 29 kwietnia 2016

Rozdział XVI - Próżne starania


Nie składaj obietnic, jeśli nie jesteś pewny, czy zamierzasz ich dotrzymać.

Nicholas Sparks

Staliśmy przed trzypiętrowym, zniszczonym budynkiem. Było ciemno, ale jasny księżyc zdołał przedrzeć się przez warstwę chmur i choć trochę oświetlić nam drogę. Podłoże było wyłożone asfaltem. Widać było, że szpital był bardzo zadbany w dniach swej chwały. Dobra droga do dojazdu, kilka pięter, niegdyś drzwi na czujnik ruchu, teraz po prostu drzwi.  Być może rzeczywiście uda się nam znaleźć tu lek. Na pewno, musi nam się udać!

Oczywiście w środku nie było prądu, ale czy powinnam być zdziwiona? W końcu teraz prąd to rzadkość, zwłaszcza w takich miejscach. Uruchomiliśmy więc latarki i powoli, z uwagą szukaliśmy jakiś wskazówek, gdzie może być lek. W holu i kilku salach znajdowało się wiele komputerów, ale co nam po nich, skoro nie ma prądu? W poszukiwaniu informacji korzystaliśmy z dokumentów na papierze, różnych akt i tym podobnych. Całe szczęście, że nie wszystko zapisane było w komputerach. Kiedy nie znaleźliśmy nic w głównym archiwum, postanowiliśmy przeszukiwać poszczególne pomieszczenia. W większości z nich znajdowały się łóżka szpitalne, w których odpoczywali chorzy. W mniejszej części były urządzenia, głównie do chemioterapii. Mike twierdzi, że przy odpowiednie naprawie mogłyby się przydać.

Po przeszukaniu pierwszego piętra wreszcie znaleźliśmy główne laboratorium. Mieliśmy z tym mały problem, bo mapy, które znalazł Mike były trochę nieaktualne. Na miejscu czekał na nas kolejny stos dokumentów do przejrzenia. Oczywiście znajdowały się tam też komputery i sprzęt laboratoryjny. Całą ścianę pokoju zajmowało coś w stylu lodówki, rzecz jasna niesprawnej. Była ona pełna różnych substancji, ale jak Mike powiedział, żadna z nich nie była szczepionką na raka. To mogły być jedynie substancje, które ją tworzą, ale nie możemy być pewni bez dokumentów.

-Rachel? – odezwał się w pewnym momencie Mike – Muszę cię o coś zapytać…

-O co? – zdziwiłam się.

-O Sama. Czy on… Czy on zostanie taki na zawsze? Czy uda się nam go uratować? – odwróciłam od niego wzrok. To pytanie wręcz stanęło mi w gardle.

-Na pewno – skłamałam, bo nie byłam tego taka pewna – Uwolnimy go. Znajdziemy sposób i wyrwiemy go ze szponów Unicrona – chłopak nic nie odpowiedział, więc postanowiłam na niego spojrzeć. Mike siedział oparty o ścianę ze spuszczoną głowa i chyba…płakał? – Mike… Co się stało? – podeszłam bliżej i usiadłam obok niego.

-Nie mogę go stracić – mówił drżącym głosem – Znam go od tylu lat, jest dla mnie jak brat… Nie chcę znów chować kolejnego członka rodziny… - przygryzłam wargę by się nie rozpłakać. Zapomniałam, że Mike zna Sama o wiele dłużej nić ja i jest z nim bardziej związany.

-Ja też boję siego stracić… - przyznałam – Boję się, bo mam wrażenie, że jestem przeklęta. Coś sprawia, że czuję się jak zaraza, bo ktoś umarł albo umiera przeze mnie. Pierw Jade… Teraz moja mama i Sam. Ale ja wciąż walczę. I nie przestanę walczyć – chłopak podniósł głowę i byłam w stanie zobaczyć jego szklące się oczy.

-Śmierć Jade nie była twoją winą… Ona podjęła decyzję. To, co dzieje się teraz także nie jest twoją winą. Bo Sam również podjął decyzję. On zdecydował przekroczyć linię, której nigdy nie powinien przekraczać. I widzę, że wciąż obwiniasz się za to, co stało się z moja siostrą, ale proszę cię, przestań. Jeżeli sama sobie nie wybaczysz, to już nigdy nie uwolnisz się od tego uczucia – cicho westchnęłam, a po moim policzku spłynęła łza, którą w momencie wytarłam – A więc proszę cię dziś o jedno. Zostaw przeszłość za sobą i razem ze mną spójrz w przyszłość. Pomórz mi ocalić Sama tak, jak ja pomagam ci ocalić Miko.

-Akurat to masz jak w banku – delikatnie się do niego uśmiechnęłam, a on odwzajemnił uśmiech – Teraz wracajmy do roboty.

Narracja trzecio osobowa

Blitzwing wraz z Shockwavem oceniał straty, jakie Decepticony poniosły w czasie wtargnięcia ludzi. Zabrali wszystkie żywe obiekty testowe, w dodatku te, które jeszcze nie otrzymały udoskonalonego mrocznego energonu. Komandor był wściekły, bo nikt nie zauważył czwórki autochtonów panoszących się po laboratorium. Obiecał sobie, że zadba, by taka sytuacja nigdy więcej się nie powtórzyła. Viechicony są źle wyszkolone, za co osobiście obwinia   Starscream’a. Choć lider Decepticonów uważa się za najinteligentniejszego i najsilniejszego z przywódców, to czemu nie pomyślał o czymś tak oczywistym jak dodatkowe szkolenie żołnierzy?! Odpowiedź jest oczywista. Ponieważ Starscream jest idiotom, który tylko stara się być taki jak Megatron, ale mu to nie wychodzi. Blitzwing ma czasami ochotę po prostu wyrwać mu iskrę, ale on sam nie nadaje się do bycia liderem. On może walczyć, zabijać, ale nie dowodzić, a jeżeli on nie przejąłby funkcji Starsream’a, najpewniej zrobiłby to Shockwave, co z kolei mogłoby mu wyjść nawet na gorsze. Tak więc Blitzwing musiał znosić swojego przywódcę  i starać się, by Starscream nie zniszczył ich planu, który jak do tej pory szedł bardzo dobre, pomimo kilku przeszkód.

Shockwave natomiast nie przestawał myśleć o dziewczynie, która tak długo przetrwała po kontakcie z udoskonalonym mrocznym energonem. Po przejrzeniu nagrań z kamer oraz zeznań Bliztwing’a okazało się, że była ona w laboratorium, kiedy uwalniano więźniów. Naukowiec był zły sam na siebie, bo klucz do całkowitego ukończenia jego formuły wymknął mu się spod drzwi jego fortecy. Zdobycie dziewczyny i zbadanie jej stało się dla Shockwave’a najważniejszym zadaniem. I miał zamiar osobiście dopilnować, by zostało wykonane.

-Blitzwing – zwrócił się do komandora – Czy zdołałeś odnaleźć kryjówkę wojska?

-Nie, wciąż szukamy. Muszą się bardzo dobrze ukrywać, bo nasze czujniki w ogóle ich nie wykrywają. Trochę udoskonaliliśmy nasz sprzęt i teraz wystarczyłoby gdyby któreś z nich uciekło dostatecznie daleko poza teren ich małego domku, a od razu byśmy ich dorwali.

-A więc nie przestawajcie szukać. Skupcie się na terenach o kamiennym podłożu, znajdujących się z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Macie znaleźć dziewczynę.

-Zdajesz sobie sprawę, doktorku, że nie ty tutaj dowidzisz – Bliztwing podszedł bliżej i puścił naukowcowi ostrzegawcze spojrzenie – Jeżeli jeszcze raz wydasz mi rozkaz, wyrwę ci iskrę – komandor odwrócił się i zaczął iść w swoją stronę.

Shockwave powrócił do swojego głównego laboratorium, gdzie kontynuował pracę nad mrocznym energonem. W pomieszczeniu znajdowało się wiele przyrządów chemicznych i medycznych, różnego rodzaju konsole, a na samym środku stół laboratoryjny, przygotowany specjalnie dla dziewczyny imieniem Rachel…

 

Oczami Rachel

-Chyba coś mam! – zawołał Mike, a mi aż podskoczyło ciśnienie. Odeszłam od sterty przeglądanych papierów i skierowałam się w stronę stojącego z jakąś teczką w rękach bruneta – To mi wygląda na przebieg badań nad chorobą. Naukowcy i lekarze opisywali tutaj ich badania, sposoby leczenia. Znalazłem nawet wzmianki o szczepionce.

-Tylko wzmianki? – zapytałam nieco zawiedziona.

-Niestety, ale jest też coś, co przypomina list od głównego naukowca badającego raka, a także założyciela szpitala, Doktora Phil’a Connors’a.

Spojrzałam z zaciekawieniem na skrawek papieru. Cóż, nie wyglądał on zbyt schludnie. Koślawe litery, jakby napisane w pośpiechu. I krew… Kartka była pokryta krwią…

-Widać, że Doktor Connors spieszył się, pisząc ten list – powiedziałam wskazując na litery.

-Masz rację. Kartka jest pogięta, litery bardzo graślawe, nawet jak na lekarza. Krew może wskazywać, że Doktor pisał go kiedy Decepticony zaatakowały ziemię. Kto wie, może nawet jakiś mały odział wylądował tutaj.

-Tylko dlaczego? Po co cony miałyby atakować szpital?

-Cóż, zaraz się przekonamy – Mike wyprostował list, by lepiej widzieć litery, a następnie oboje przeczytaliśmy go.

To koniec. Wszystko trafił szlag! Oni się zjawili. Roboty, wielkości budynków. Bez zastanowienia zabijały każdego, kto pojawił się na ich drodze. Odłączyły nam prąd, zabrały wiele rządzeń elektrycznych tylko po to, by je zniszczyć. Zabiły Carrie, moją żonę… Teraz moje ręce są poplamione jej krwią, bo starałem się uratować moją ukochaną, ale na próżno…

Jeżeli ktoś kiedyś to przeczyta, musi wiedzieć jedno. Zawiedliśmy. Nie udało się nam wykonać zadania. Nie znaleźliśmy szczepionki. Raka nie da się wyleczyć. N Na chorobę, na którą również ja cierpię, nie ma leku… Teraz czekam sam, na mój koniec, który nadejdzie szybciej niż podejrzewałem. Teraz zwracam się do tych, którzy to czytają. Przepraszam… Przepraszam, że zawiodłem.

Dr Phil Connors
 

Kilka łez spłynęło po moim policzku i upadło na kartkę papieru. Myliłam się. Nie ma leku. Niepotrzebnie się łudziłam.

-Rachel… - poczułam dotyk chłopaka na moim ramieniu – Przykro mi.

-Niepotrzebnie… Liczyliśmy się z taką opcją, tylko… Tylko miałam nadzieję, że…

-Wiem. Ja także – przytuliłam się do chłopaka, by choć trochę zagłuszyć ból.

-Wracajmy do domu.

Poprosiliśmy o most i już po chwili portal otworzył się przed nami. Przeszliśmy przez niego, a po drugiej stronie zobaczyłam tatę. Czekał na nas? Po co? Podeszłam bliżej mężczyzny. Miał zaczerwienione oczy… Płakał?

-Tato? Co się stało?

-Chodzi…chodzi o Miko…

-Coś nie tak?

-Miała…miała atak – jąkał się – Lily robiła co w jej mocy, by ją uratować.

-Tato… Co ty wygadujesz? – mówiłam ze łzami w oczach – Co starasz się mi powiedzieć?

-Twoja mama umarła…

Nie wytrzymałam. Łzy wypłynęły z moich oczu niczym uwolniona z tamy woda. Serce biło mi jak szalone, cała się trzęsłam. Schoot chciał mnie przytulić, ale nawet nie pozwoliłam mu się dotknąć. Musiałam być sama. Odwróciłam się od niego i pobiegłam w stronę wyjścia z bazy. Uruchomiłam moje „łyżwy”, by jak najszybciej się stąd wydostać. Otworzyłam drzwi i wyjechałam na kamienny teren. Było ciemno, więc teraz nikt mnie nie zdoła znaleźć. Łzy dalej płynęły i choć starałam się uspokoić, to jakoś nie mogłam. W pewnym momencie poczułam się dziwnie słabo. Oczy same zaczęły mi się zamykać. Zwolniłam i upadłam na ziemię. Starałam się podnieść, ale na próżno. Cały świat wirował, a ja nie miałam siły by coś z tym zrobić. Nim straciłam przytomność  w mojej głowie rozbrzmiały słowa, które już całkiem złamały moje serce. „Zawiodłaś ją…”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz