piątek, 18 marca 2016

Rozdział XII - Bezsilność


Żyję moim życiem
Ale to nie jest sprawiedliwe
Nigdy nawet nie myślałem, że będę

Na dole w tym rynsztoku

Jeśli mogę to zrobić tutaj
Mogę zrobić to gdziekolwiek
Kiedy robi się trudno
Muszę być nieustępliwy

Czasami masz tylko jeden strzał
Muszę dać z siebie wszystko co mam

Bo nie mam nic do stracenia
A tak dużo do udowodnienia
Doszedłem za daleko żeby słyszeć nie
Musisz być twardy albo wrócić do domu
Nie mam nic do stracenia
Muszę robić to co muszę robić


Jussie Smollett – Nothing to Lose


-Mam raka piersi prawej. I lewej zresztą też – stwierdziła, a ja doznałam nie małego szoku.


Siedziałam tak z rozszerzonymi źrenicami i uchylonymi ustami. Ta informacja dochodziła do mnie przez dłuższą chwilę. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Przecież…ona musiała o tym wiedzieć wcześniej, prawda? Na to się nie choruje z dnia na dzień. Dlaczego wcześniej nam nie powiedziała? Mogłabym przecież jej pomóc, nie brałabym jej na tę cholerną misję!

-To trzecie stadium – stwierdziła Lily – Wykryliśmy go bardzo późno.

-Ale…możecie go leczyć, tak? – zapytał niepewnie tata

-W obecnej sytuacji jedynym wyjściem byłaby chemioterapia, a my nie mamy jak jej przeprowadzić. W dodatku powinniśmy wyciąć chore narządy by choć trochę spowolnić rozprzestrzenianie się nowotworu, ale nie dysponujemy takim sprzętem.

-W takim razie co powinniśmy zrobić? – kobieta westchnęła

-Modlić się, żeby dostępne nam leki zadziałały.

Modlić się… Przecież to nie ma sensu! Musimy coś zrobić, musi być jakiś sposób! To nie może się tak skończyć… Ona nie może zginąć… Nie mogę jej stracić.

-To jeszcze nie wszystko… - powiedziała niepewnie mama Mike’a. Miko spojrzała na nią pytająco – Po ostatnich badaniach wykryliśmy coś jeszcze… I nie wiem czy mam z tego powodu rozpaczać czy się cieszyć… - co ona wygaduje do cholery! – Twoje osłabienie nie było wynikiem choroby.

-W takim razie czego? – dopytała mama.

-Jesteś w ciąży.

Teraz to już mi szczęka opadła! Jak?! Co?! Kiedy?! Gdzie?! Jak oni mogli?! Przecież dobrze wiedzieli, że bez zabezpieczeń, które nie są nam dostępne zawsze jest jakieś cholerne prawdopodobieństwo…Kurwa…brak mi słów.

-Boże… - mama uśmiechnęła się do nas szeroko - Będziemy mieli drugie dziecko, Schot…

-To…to przecież wspaniała wiadomość, prawda? – tata spojrzał na Lily pytająco.

-Normalnie, cieszyłabym się razem z wami, ale w obecnej sytuacji…

-Co masz na myśli? – na twarzy mamy widziałam wyraźny lęk.

-Ciąża tylko przyśpieszy rozwój choroby – tłumaczyła spokojnie – W dodatku prawdopodobieństwo, że dziecko przeżyje poród, jeśli w ogóle go dożyje, jest bardzo małe. Najlepszym wyjściem byłoby usunięcie ciąży…

-Nie! – zaprotestowała Miko – Taka opcja nie wchodzi w grę! To jest moje dziecko i nie mam zamiaru go zabijać! Jeżeli jest jakakolwiek, nawet najmniejsza szansa, że ono się urodzi, mam zamiar z niej skorzystać.

-I co dalej?! – puściły mi nerwy – Załóżmy, że ono się urodzi. Co dalej? Myślisz, że poradzimy sobie sami z jego wychowaniem?!

-Rachel… - upominał mnie tata, ale nawet nie zwracałam na niego uwagi.

-Jeżeli usuniemy płód teraz, zdobędziemy dla ciebie więcej czasu i znajdziemy sposób, żeby cię wyleczyć…

-Rachel... – mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem – Czy ty słyszysz, co mówisz? Sugerujesz, żebym zabiła moje dziecko, twoje rodzeństwo.

-To jest jedyny sposób, żeby cię uratować… - mówiłam drżącym głosem – Nie chce cię stracić…

-Nie stracisz, obiecuję. Ale nie zgadzam się na aborcję – zmierzyłam ja wzrokiem.

-W takim razie możesz szykować sobie ubrania do trumny.

Wstałam z krzesła i cała w nerwach wybiegłam ze skrzydła szpitalnego. Chciałam gdzieś uciec, chciałam w coś uderzyć, chciałam zrobić cokolwiek, by jakoś to wszystko odreagować. Wbiegłam na salę treningową i w momencie zaczęłam okładać worek treningowy tak mocno, aż ręce nie zaczęły mnie boleć.

-Czemu…to takie…niesprawiedliwe?!

Uderzyłam w worek tak mocno, że urwał się z haka i odbił od ściany. Ze zmęczenia upadłam na ziemię i zaczęłam łkać. Nie interesowało mnie, czy ktoś mnie usłyszy. Musiałam uwolnić te wszystkie emocje, które się we mnie skumulowały. Musiałam je uwolnić…
***
Drzwi do pomieszczenia  otworzyły się, ale ja nie drgnęłam nawet o centymetr. Głowa bolała mnie już od płaczu, a oczy były czerwone. Poczułam jak ktoś siada obok mnie i delikatnie łapie mnie za rękę.

-Siedzisz już tu dobre dwie godziny  - powiedział tym swoim współczującym tonem – Jeszcze trochę i z tej sali zrobi się basen łez – starał się mnie pocieszyć, ale to nie działał – Odezwij się do mnie, proszę…

-Czemu to takie niesprawiedliwe, Tim? – spojrzałam na niego ze łzami w oczach – Dlaczego świat znów chce mnie skrzywdzić?

-Bo taki już jest i nic na to nie poradzimy. Musimy stawić czoło przeszkodom i starać się wygrać ten najdłuższy mecz w naszym życiu.

-Mówił ci ktoś kiedyś, że powinieneś zostać psychologiem – zaśmiał się cicho – Naprawdę potrafisz zmusić człowieka do przemyśleń.

-W takim razie czy mogę liczyć na szczerą rozmowę, w nieco bardziej malowniczym miejscu? – chłopak wstał, a następnie wyciągnął rękę w moją stronę – Proszę… - niepewnie złapałam dłoń, a Tim pomógł mi się podnieść i razem opuściliśmy pomieszczenie.
***
Usiedliśmy na skraju dachu i przyglądaliśmy się zachodzącemu słońcu. Nasze dłonie wciąż były splecione. Spuściłam głowę, bo dobrze wiedziałam, że przyszedł czas na szczerą rozmowę.

-To jest cholernie niesprawiedliwe… Fakt, że udało się nam przeżyć tyle lat wojny, a teraz…teraz zabije ją rak… A ja nawet nic nie mogę na to poradzić… - oczy znów zaczęły mi się szklić – W dodatku mogę stracić nie tylko mamę, ale i rodzeństwo… Kurwa… Ja sama zaproponowałam jego zabójstwo…

-To nie twoja wina. Byłaś po prostu wściekła. Rzuciłaś pierwszym pomysłem, jaki wpadł ci do głowy, bo czułaś się bezsilna. Nie możesz obwiniać się za bezsilność. Bezsilność rodzi wściekłość,  a gdy popadasz we wściekłość, to tak jakbyś piła truciznę i oczekiwała, że zginie ktoś inny.

-Bardzo mądrze powiedziane… - stwierdziłam – Ja nie wiem, czy dam radę jej pomóc…

-Tego i ja nie wiem, ale musimy wierzyć, że nam się uda – spojrzałam na niego z ulgą i delikatnie położyłam głowę na jego ramieniu.

-Już kiedy byłam mała, wiedziałam o tym…Życie nas krzywdzi…wszystkich…I nie możemy uciec od tego bólu…Tak jest w moim przypadku. Czuję się złamana…Ale teraz, nauczyłam się jednej rzeczy. Możemy zostać naprawieni. Możemy naprawić się nawzajem. I właśnie tak działa życie…

-Bardzo mądrze powiedziane – uśmiechnęliśmy się do siebie, a ja mocniej zacisnęłam dłoń.

-Jesteś tak podobny do Sama, ale tylko z wyglądu, nie z charakteru. Jesteś czuły i wraziły i taki mądry i zawsze potrafisz mnie pocieszyć, a ja jestem taka głupia i bezradna…

-Co ty wygadujesz? – Tim usiadł do mnie bokiem i złapał mnie za ramiona – Nawet nie wiesz jaka jesteś wyjątkowa. Kiedy Cię widzę, cały świat się zatrzymuje. Zatrzymuje się i wszystko, co jest dla mnie realne to ty i moje oczy, przyglądające się tobie. Nie ma nic więcej. Nie ma hałasu, innych ludzi, myśli czy zmartwień, nie ma dnia wczorajszego i nie ma jutra. Świat się po prostu zatrzymuje i jest wtedy tak piękny miejscem i jesteś tylko ty…

Z moich oczu wypłynęły łzy szczęścia. Jeszcze nikt nie powiedział mi czegoś tak…pięknego… Przysunęłam się do Tima, złapałam jego twarz w dłonie i złożyłam na jego ustach długi, namiętny pocałunek. I dla mnie ta chwila była idealna. Liczyło się tylko tu i teraz. Wszystkie problemy zniknęły, zostały rozwiane przez wiatr, a my byliśmy razem i było mi tak dobrze…
***
Stałam z Timem przed skrzydłem szpitalnym i zastanawiałam się jak mam przeprosić rodziców za moje zachowanie. Jedną ręką trzymałam dłoń chłopaka, a drugą nie pewnie złapałam klamkę. Otworzyłam drzwi i powolnym krokiem weszłam do środka. Tim chciał zostać, ale poprosiłam go, by poszedł tam razem ze mną. Rodzice patrzeli na nas chyba z lekkim zaskoczeniem. Usiadłam obok mamy i znów o mało się nie popłakałam.

-Przepraszam cię…  - wydusiłam z siebie i jakimś cudem się nie rozpłakałam – Ja wcale nie chciałam tego powiedzieć, ja byłam…ja po prostu bałam się, że cię stracę, wciąż się tego boję.

-Kochanie… - mama złapała mnie za rękę i uśmiechnęła się do mnie pocieszająco – Cokolwiek by się nie stało, ja zawsze będę przy tobie. Zawsze będę w twoim sercu.

Uroniłam kilka łez, a następnie delikatnie przytuliłam się do mamy. Ona gładziła mnie po głowie, a ja tuliłam się w jej pierś. Tak strasznie przerażała mnie możliwość, że już mogę jej nigdy nie dotknąć… Ale teraz muszę się skupić na najważniejszym. Muszę jej jakoś pomóc, muszę znaleźć lek. Jeśli taki jest…

Narracja trzecio osobowa

Shockwave starał się odzyskać dane, jakie zdołały usunąć Autoboty. Nie sprawiło mu to większych problemów, gdyż wszystkie, potrzebne informacje znajdowały się w jego głowie. Nie lubił jednak, gdy ktoś psuł jego plany. Zastanawiała go też dziewczyna, która patrzyła na niego z taką nienawiścią. Przypomniał sobie, że jeden z kawałków jego udoskonalonego, mrocznego energonu został zniszczony. Może ta dziewczyna została zainfekowana? Jeśli tak, to bardzo dziwne, że jeszcze żyje. Pierwsze trzy obiekty testowe jego badań, zginęły po jednej, dwóch wizjach, czyli po trzech dniach. Jeśli ona jest zarażona to może odegrać istotną rolę w rozwoju jego badań. Musi ją zdobyć…

Wtem do pomieszczenia wszedł Starscream. Shockwave odwrócił się do niego i delikatnie ukłonił, po czym złożył raport z ostatnich wydarzeń.

-Autoboty usunęły większość plików dotyczących badań nad mrocznym energonem, ale już kończę uzupełnianie danych.

-Świetnie. Liczę, ze szybko wznowisz badania. Czy coś jeszcze?

-Owszem. Interesuje mnie żeński autochton, jaki był na miejscu zdarzenia. Mam podejrzenia, że jest ona zarażona i może odegrać dużą rolę w naszych badaniach. Będzie nam potrzebna.

-Dziewczyna, powiadasz? Opisz mi ją – rozkazał.

-Niska, krótkie, ciemne włosy, brązowe oczy – Lider Decepticonów uśmiechnął się wrednie.

-Wspaniale… Dobrze wiem, kim jest ta dziewczyna. Cóż za ironia… Zbyt wiele razy weszła mi w drogę, a teraz za to zapłaci! Dostaniesz dziewczynę, Shockwave – zwrócił się do naukowca – Już wkrótce.

Starscream opuścił pomieszczenie z szyderczym uśmiechem. Pragnął zemsty na jego ludzkich wrogach, a teraz dostał na nią szansę. I nie miał najmniejszego zamiaru jej zaprzepaścić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz