niedziela, 8 marca 2015

Rozdział II - Ratunek


Zaufanie to nie naiwność. Zaufanie to wiara. A wiara może czynić cuda…

Wielki wybuch wybudził mnie ze snu. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do pokoju mamy. Ona też wstała.

-Co się dzieje?

-Decepticony. Niszczą wszystkie domy! Szybko, spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Musimy stąd uciekać.

Wróciłam do pokoju i wyciągnęłam spod łóżka mój czarny plecak. Schowałam do niego jedzenie i wodę, koc i mojego Optimusa. Szybko się ubrałam i zabrałam plecak i moją torebeczkę. Wróciłam do pokoju mamy. Czekała na mnie ubrana w jej dzisiejsze ubrania i czarną, skórzaną kurtkę. Miała taki sam plecak jak ja. Szybko wybiegłyśmy z domu. Na dworze panował chaos. Jakieś dwadzieścia conów rozwalało domy i zabijało ludzi. Wszędzie było pełno ognia i dymu. Pobiegłyśmy w głąb miasta. Tam ich zgubimy. Niestety trzy decepty pobiegły za nami. 

-Musimy się rozdzielić – powiedziałam mamie

-To zbyt niebezpieczne

-Zaufaj mi. Jeśli się rozdzielimy, będziemy miały większe szanse żeby ich zgubić.

-Rachel… - mama złapała mnie za rękę

-Proszę cię. Tylko mi zaufaj.

-Zgoda.

-Spotkamy się w budynku starego kina.

-Uważaj na siebie.

-Ty też.

Rozdzieliłyśmy się. Ja pobiegłam w prawo, a ona w lewo. Dwa cony ruszyły za mną. I dobrze. Poradzę sobie z nimi.

Biegłam jakieś dziesięć minut, a roboty nie dawały spokoju. Robiło się to trochę męczące. Postanowiłam ich jakoś zgubić. Byłam teraz w „mieście”. Skręciłam w jakąś uliczkę między budynkami. Niestety, była to pułapka. Z uliczki nie było wyjścia. Oparłam się plecami o ścianę i miałam nadzieję, że zginę szybko. Decepty podeszły do mnie i wycelowały swoje blastery. Niespodziewanie jeden z nich dostał strzał prosto w głowę. Decepticon upadł, a ja zobaczyłam stojącego na dachu budynku chłopaka. Nieznajomy zaczął strzelać w drugiego cona. Zabił go bez trudu. Nie rozpoznawałam jego broni. Była dość duża i strzelała pociskami takimi jak blastery conów. Chłopak zszedł po schodach przeciwpożarowych i podszedł do mnie. Miał najwyżej szesnaście lat. Był szczupły i wysoki. Miał krótkie, czarne i roztrzepane na wszystkie strony włosy oraz niebieskie oczy. Był ubrany w granatowe jeansy, szarą bluzkę, czarną bluzę i trampki.

-Nic ci nie jest – zapytał

-Nie. Dzięki za pomoc.

-Nie ma sprawy. Masz szczęście, że akurat byłem w pobliżu.

-A co tutaj robisz? I skąd masz tę broń i w ogóle kim jesteś?

-To ja jestem tutaj od zadawania pytań – chłopak przybrał poważny wyraz twarzy

-A gdzie masz odznakę panie władzo?

-Bardzo śmieszne. A teraz odpowiedz. Kim jesteś i co tutaj robisz?

-Nazywam się Rachel i jak zresztą zauważyłeś uciekałam przed conami.

-Za co cię goniły.

-Cony niszczy mój i jeszcze kilka domów. Razem z matką zaczęłyśmy im uciekać.

-A gdzie jest teraz twoja matka?

-Rozdzieliłyśmy się. Pewnie czeka już na mnie w budynku starego kina. Tam mamy się spotkać.

-A więc chodźmy – zdziwiłam się

-Co?

-Nie pozwolę ci tam samej iść – spojrzałam na chłopaka nieco wrednym spojrzeniem. Nie potrzebowałam ochroniarza.  Zgodziłam się jednak. Szliśmy powoli i cicho. Nie chcieliśmy, żeby jakiś con nas zauważył.

-To powiesz mi w końcu kim jesteś?

-Nazywam się Sam Darby. Ja i mój ojciec przylecieliśmy tu po komunikator conów, który podobna miała jego dawna przyjaciółka.

-Czekaj. Darby? Jesteś synem Jacka Darby’ego?

-Co w tym dziwnego?

-Mama opowiadała mi kiedyś historię o Transformerach, w której pojawił się twój ojciec.

-Znam tę historię – Sam westchnął - Trójka ludzi przez przypadek dowiedziała się istnieniu botów.

-Moja mama była jedną z nich.

-Mój tata też.

-Chyba mamy więcej wspólnego niż myśleliśmy.

-Chyba tak.

-A tak w ogóle, to ja ukradłam ten komunikator.

-Ty? Niemożliwe – chłopak się zaśmiał

-A jednak.

-I gdzie on teraz jest?

-Dałam go mamie.

-Świetnie. Ten komunikator może nam bardzo pomóc wygrać tę wojnę.

Szliśmy jeszcze kilka minut. Kiedy wreszcie dotarliśmy do budynku, to już przed nim stała mama i kilku żołnierzy. Podbiegłam do niej i mocno przytuliłam. Odwzajemniła uścisk i pocałowała mnie w głowę.

-Nic ci się nie stało? – zapytała zaniepokojona

-Nie. Sam mi pomógł.

-Dziękuję ci sam.

-Nie ma za co. To był mój obowiązek.

-Wyrosłeś. Kiedy ostatni raz cię widziałam latałeś w samym pampersie – zaśmiałam się – Teraz latasz z pistoletem.

-Nazywamy go mini blasterem – odezwał się ktoś stojący za nami. Odwróciłam się. Zobaczyłam wysokiego i umięśnionego mężczyznę o bujnych, czarnych włosach i niebieskich oczach. Był ubrany w charakterystyczny strój żołnierza.

-Jesteś już prawie dorosłą kobietą Rachel.

-Jeszcze jej trochę brakuje – wtrąciła się mama.

-E tam. Już wygląda na siedemnaście lat. Jest do ciebie bardzo podobna. Mam nadzieję tylko, że charakter ma po ojcu.

-Niestety, też po mnie – wszyscy się zaśmialiśmy. To było trochę dziwne. Mama była przy nim taka szczęśliwa.

-Sam, odprowadź Rachel do helikoptera.

-Dobrze tato.

Razem z Samem poszłam do helikoptera. Oboje usiedliśmy na miejscach i czekaliśmy na rodziców.

-To ile masz lat Sam?

-Szesnaście. A ty?

-Za niedługo piętnaście.

-Gdzie twój ojciec? – spuściłam wzrok

-Nie żyje. Był żołnierzem i zginął na polu bitwy.

-Współczuję.

-A twoja mama? – Sam wzdrygnął się. Chyba nie powinnam o to pytać.

-Decepticony ją zabiły.

-Przykro mi.

-Nawet jej nie pamiętam. Miałem cztery lata kiedy zginęła.

-Ja też nie pamiętam mojego taty. Wyjechał zaraz po rozpoczęciu wojny. Miałam wtedy dwa lata.

-Wiesz, miło mi się z tobą rozmawia – uśmiechnęłam się

-Mi z tobą też. Zaskakująco miło.

-Nigdy nie miałem przyjaciółki, więc wiesz, nie wprawy z nawiązywaniem kontaktów – zaśmiałam się

-Dobrze ci idzie.

-Może w bazie nauczysz mnie przyjaźni.

-W bazie?

-No przecież musimy mieć bazę. Zobaczysz, spodoba ci się.

Po kilku minutach do helikoptera wsiedli nasi rodzice. Od razu odlecieliśmy. Lecieliśmy teraz do bazy. Niestety nikt nie ujawnił nam jej położenia. Byłam jeszcze zmęczona. Oparłam głowę na ramieniu mamy i usnęłam.

 

Narracja trzecio osobowa

Nie wiedział na jakiej planecie się znajduje. Była opuszczona, pozbawiona jakiegokolwiek życia. Przechadzając się po niej, przypomniał sobie Cyberton, kiedy był martwy. Klęknął na kamiennej ziemi i zaczął przepraszać Primusa za swoje błędy. Jak mógł odebrać tak wiele żyć?

Jego arogancja zrobiła z niego potwora. Od kiedy Unikron zmienił jego zbroję, nie mógł na siebie spojrzeć. Jego blizny na twarzy i długie szpony przypominały mu kim był, kim się stał. Bycie niewolnikiem, uświadomiło mu jednak, co zrobił. Teraz jest wygnańcem, który nie może wrócić na ukochaną planetę.

-Klęcząc tu niczego nie zmienisz – usłyszał znajomy głos. Odwrócił się i wstał z ziemi. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi – Chodź ze mną stary przyjacielu, a twoje winy zostaną odpuszczone i powrócisz na ukochaną planetę.

Bez zawahania zaczął podążać za starym przyjacielem i wiedział, że już niedługo odwiedzi ukochany dom.

No, to myślę, że wiecie kogo wprowadziłam :-) Miałam nie dodawać tego ostaniego fragmentu, ale niespodzianka musi być, skoro obiecałam :D A teraz życzenia. Wszystkim damom życzę wiecznych róż, czekolady idącej w cycki i wiernych facetów i oczywiście wspaniałego dnia, tego waszego!
Pozdrawiam
***Niki***

2 komentarze: