sobota, 7 marca 2015

Rozdział I - Komunikator


Każdy ma takie chwile, w których czuje się jakby cały świat obrócił się przeciw niemu

Biegłam. Serce biło mi jak szalone. Kilka Decepticonów siedziało mi na ogonie. Były coraz bliżej. Obejrzałam się za siebie. Pięć conów biegło tuż za mną. Wszystkie były jednakowe, czarne z czerwonymi ślepiami. To byli zwykli żołnierze Lockdowna. Miał ich po kilkanaście tysięcy w każdym większym mieście. Teraz goniły mnie. Dlaczego? Jakąś godzinę temu ukradłam ich komunikator. Jeśli uda mi się go rozpracować, będziemy mogli podsłuchiwać ich rozmowy i znać plany. Muszę tylko jakoś uciec tym deceptom.

Dobiegałam już do granic Nowego Yorku. Ulice były zniszczone, drogi popękane. Niebo było czarne od dymu i pyłów, a budynki porozwalane. Nie było żadnych drzew, traw, kwiatów. Cała roślinność obumarła. Tak właśnie wygląda cała ziemia. Decepty napadły na planetę dwanaście lat temu. Miałam wtedy dwa lata. Nie znam świata sprzed tej wojny. Nie walczymy jednak o władzę na planecie. Walczymy jedynie o przetrwanie.

Zauważyłam dziurę w jednym z budynków. Szybko wskoczyłam przez dziurę i znalazłam się w wieżowcu. Znalazłam kolejną dziurę, tym razem w podłodze. W ostatniej chwili schowałam się w dziurze. Głupie cony nie mogły mnie znaleźć. Rozglądały się po całym pomieszczeniu, ale nie popatrzały w dół. To jest ich słaby punkt. Są po prostu idiotami. Tylko wykonują rozkazy. Nie myślą o konsekwencjach, nie mają wyrzutów sumienia i zawsze wypełniają rozkazy.

Po jakiś dwóch minutach upewniłam się, ze jest bezpiecznie i wyszłam z ukrycia. Teraz musiałam wrócić do domu. Mieszkałam razem z mamą niedaleko, na obrzeżach Nowego Yorku. Nie miałam więc długiej drogi do pokonania. Szłam powoli. Po drodze rozglądałam się i kilkakrotnie upewniałam, że nikt mnie nie śledzi. Po jakiś pięciu minutach byłam przed domem. Był to mały, jednopiętrowy budynek. Niedaleko stało jeszcze kilka takich. Wszystkie były zniszczone, tak jak całe miasto. Domek miał tylko dwa pokoje, łazienkę i małą kuchnię. Niestety nie miałyśmy ani wody, ani prądu. Jadłyśmy to, co dostałyśmy od Decepticonów. Na początku każdego miesiąca, decepty dawały każdej rodzinie pewna ilość jedzenia i wody. Na każdą głowę przypadały dwa bochenki chleba, pięć butelek wody i kilka owoców. Zwykle były to jabłka, albo banany. Jedzenia niestety nie wystarczało na miesiąc. Zwykle głodowałyśmy. Czasem, razem z innymi dzieciakami kradliśmy jedzenie z kontenerów, w których były przechowywane, a potem dzieliliśmy się nim.

Weszłam do domu. Pokój w który się znajdowałam był ciemny i zniszczony. Jedynym źródłem światła była zapalona świeczka stojąca na trzynogim stole. W pokoju znajdowała się też dwuosobowa kanapa, małe radio na baterie i fotel. Niespodziewanie zza rogu wyszła mama. Miała na sobie czarne, dziurawe spodnie, fioletową bluzkę z krótkim rękawem i stare sportowe buty z odklejającą się podeszwą. Jej długie, czarne włosy były spięte w kucyk. Kiedy mama mnie zobaczyła odetchnęła i mocno mnie przytuliła.

-Długo cię nie było. Coś się stało?

 -A tam, nic takiego. Tylko parę conów mnie goniło.

-Co proszę? Coś ty znowu zrobiła?

-Nie uwierzysz. Udało mi się ukraść ich komunikator – wyciągnęłam urządzenie z kieszeni bluzy i podałam je mamie – Możesz go dać temu swojemu przyjacielowi z wojska.

-Nie powinnaś tego kraść. To było zbyt niebezpieczne. Gdyby oni cię złapali…

-Zabiliby mnie. Wiem.

-Ale w ogóle się tym nie przejmujesz! Czy kiedy kradłaś ten komunikator, pomyślałaś o konsekwencjach? Co gdyby on miał nadajnik? Albo jakby miał wybuchnąć?

-Mamo, wiesz że te komunikatory nie mają takich bajerów.

-To i tak było głupie i nieodpowiedzialne. Rachel, masz już czternaście lat do cholery! Musisz zacząć zachowywać się jak na twój wiek przystało.

-I właśnie tak się zachowuję! Robię wszystko dla mojego kraju! – pobiegłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Czemu ona zawsze musi mieć jakieś pretensje?! Przecież nic mi się nie stało! Dobrze wiedziałam co robię. Jestem ciekawa jaka ona była w moim wieku. Pewnie postąpiłaby tak samo.

Ściągnęłam moją szarą bluzę i padłam na łóżko. Byłam trochę zmęczona. Podniosłam poduszkę i wyciągnęłam schowany pod nią list od mojego ojca. Lubiłam go czytać. Zawsze dodawał mi siły.

 

Kochana Rachel

Piszę ten list na wypadek gdybym nie wrócił z mojej misji. Masz dopiero dwa latka i nie mogę ci tego powiedzieć osobiście. Mogę zginąć. Wtedy ty i twoja mama zostaniecie całkiem same. Dlatego mam do ciebie prośbę. Opiekuj się mamą. Wspieraj ją i pomagaj jak tylko będziesz mogła. Wiem że wyrośniesz na piękną i silną dziewczynę, dokładnie tak jak twoja ona. Wiem też, że mogę na ciebie liczyć.

Nigdy się nie poddawaj. Choćby cały świat miałby zaraz zostać zniszczony, ty musisz mieć nadzieję. Kocham cię Rachel. Będę za tobą tęsknił.

Twój tata, Schot

 

Kilka łez spłynęło po moim policzku. Nie mogłam zawieźć taty. Musiałam zająć się mamą i pomagać jej jak najlepiej mogłam. Ona mnie niestety zawsze odtrącała. Często słyszę jak płacze po nocach, albo jak wychodzi z domu i krzyczy coś. Nigdy jednak nie chciałam się przysłuchiwać jej słowom, bo to nie była moja sprawa. Wiem, że ona dużo przeszła i szanuję to. Po prostu nie rozumiem czemu nie chce mojej pomocy.

Wstałam z łóżka i ruszyłam w stronę łazienki. Mama już spała. Po cichu weszłam do małego pomieszczenia pokrytego połamanymi kafelkami. Znajdowała się tam tylko toaleta, umywalka, zepsuty prysznic i pęknięte lustro. Podeszłam do lustra i przejrzałam się w nim. Miałam krótkie, czarne włosy z różowymi pasemkami z przodu i niebieskie oczy. Byłam bardzo szczupła. Nie należałam jednak do najwyższych. Miałam na sobie różową bluzkę w paski z długim rękawem, na to zieloną bluzkę w kwiatki z krótkim rękawem i granatową bluzkę na ramiączkach w podobnym wzorze. Na nogach miałam niebieskie, przetarte jeansy i szarą spódniczkę. Do pasa miałam przypiętą małą brązową torebeczkę. Miałam też różowo - białe trampki. Wzięłam do ręki szczotkę i rozczesałam moje włosy. Następnie wróciłam do pokoju, zdjęłam buty, torebeczkę, spódnicę i dwie bluzki. Położyłam się na łóżku i przytuliłam do mojego pluszaka Optimusa Prima. Powoli zaczęłam zamykać oczy. W końcu usnęłam.

Niespodziewanie obudził mnie jakiś krzyk. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do pokoju mamy. Nie było jej. To pewnie ona znów krzyczy bez powodu. Tym razem jednak moja ciekawość wzięła górę. Po cichu wyszłam na dwór i podsłuchałam mamę.

-Nie rozumiem Bulkhead! Dlaczego?! Dlaczego nie przylecicie nam na ratunek?! Przecież musicie wiedzieć, że Decepticony opanowały Ziemię! Czy już nic dla was nie znaczymy?! – słyszałam, ze mama mówiła drżącym głosem. Płakała -  Obiecałeś, że mnie nigdy nie opuścisz! Gdzie jesteś teraz?! – mama upadła na kolana. Była załamana. Autoboty musiały wiedzieć o sytuacji na Ziemi, a mimo to nie przyleciały nam na pomoc. Rozumiałam ból mamy. Nie umiałam jej jednak pomóc. Wróciłam do pokoju i z powrotem położyłam się na łóżku. Oczy same zaczęły mi się zamykać. Już po minucie usnęłam.

1 komentarz:

  1. Ło, ło ło!!! A Botom co odbiło??? Chyba im się coś w główkach poprzewracało!
    A tak w ogóle rozdział super i z niecierpliwością czekam na nexta ♡♥

    OdpowiedzUsuń