Żyję moim życiem
Ale to nie jest sprawiedliwe
Nigdy nawet nie myślałem, że będę
Ale to nie jest sprawiedliwe
Nigdy nawet nie myślałem, że będę
Na dole w tym rynsztoku
Jeśli mogę to zrobić tutaj
Mogę zrobić to gdziekolwiek
Kiedy robi się trudno
Muszę być nieustępliwy
Czasami masz tylko jeden strzał
Muszę dać z siebie wszystko co mam
Bo nie mam nic do stracenia
A tak dużo do udowodnienia
Doszedłem za daleko żeby słyszeć nie
Musisz być twardy albo wrócić do domu
Nie mam nic do stracenia
Muszę robić to co muszę robić
Jussie Smollett – Nothing to Lose
Jeśli mogę to zrobić tutaj
Mogę zrobić to gdziekolwiek
Kiedy robi się trudno
Muszę być nieustępliwy
Czasami masz tylko jeden strzał
Muszę dać z siebie wszystko co mam
Bo nie mam nic do stracenia
A tak dużo do udowodnienia
Doszedłem za daleko żeby słyszeć nie
Musisz być twardy albo wrócić do domu
Nie mam nic do stracenia
Muszę robić to co muszę robić
Jussie Smollett – Nothing to Lose
Siedziałam
tak z rozszerzonymi źrenicami i uchylonymi ustami. Ta informacja dochodziła do
mnie przez dłuższą chwilę. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Przecież…ona
musiała o tym wiedzieć wcześniej, prawda? Na to się nie choruje z dnia na
dzień. Dlaczego wcześniej nam nie powiedziała? Mogłabym przecież jej pomóc, nie
brałabym jej na tę cholerną misję!
-To
trzecie stadium – stwierdziła Lily – Wykryliśmy go bardzo późno.
-Ale…możecie
go leczyć, tak? – zapytał niepewnie tata
-W
obecnej sytuacji jedynym wyjściem byłaby chemioterapia, a my nie mamy jak jej
przeprowadzić. W dodatku powinniśmy wyciąć chore narządy by choć trochę
spowolnić rozprzestrzenianie się nowotworu, ale nie dysponujemy takim sprzętem.
-W
takim razie co powinniśmy zrobić? – kobieta westchnęła
-Modlić
się, żeby dostępne nam leki zadziałały.
Modlić
się… Przecież to nie ma sensu! Musimy coś zrobić, musi być jakiś sposób! To nie
może się tak skończyć… Ona nie może zginąć… Nie mogę jej stracić.
-To
jeszcze nie wszystko… - powiedziała niepewnie mama Mike’a. Miko spojrzała na
nią pytająco – Po ostatnich badaniach wykryliśmy coś jeszcze… I nie wiem czy
mam z tego powodu rozpaczać czy się cieszyć… - co ona wygaduje do cholery! –
Twoje osłabienie nie było wynikiem choroby.
-W
takim razie czego? – dopytała mama.
-Jesteś
w ciąży.
Teraz
to już mi szczęka opadła! Jak?! Co?! Kiedy?! Gdzie?! Jak oni mogli?! Przecież
dobrze wiedzieli, że bez zabezpieczeń, które nie są nam dostępne zawsze jest
jakieś cholerne prawdopodobieństwo…Kurwa…brak mi słów.
-Boże…
- mama uśmiechnęła się do nas szeroko - Będziemy mieli drugie dziecko, Schot…
-To…to
przecież wspaniała wiadomość, prawda? – tata spojrzał na Lily pytająco.
-Normalnie,
cieszyłabym się razem z wami, ale w obecnej sytuacji…
-Co
masz na myśli? – na twarzy mamy widziałam wyraźny lęk.
-Ciąża
tylko przyśpieszy rozwój choroby – tłumaczyła spokojnie – W dodatku
prawdopodobieństwo, że dziecko przeżyje poród, jeśli w ogóle go dożyje, jest
bardzo małe. Najlepszym wyjściem byłoby usunięcie ciąży…
-Nie!
– zaprotestowała Miko – Taka opcja nie wchodzi w grę! To jest moje dziecko i
nie mam zamiaru go zabijać! Jeżeli jest jakakolwiek, nawet najmniejsza szansa,
że ono się urodzi, mam zamiar z niej skorzystać.
-I
co dalej?! – puściły mi nerwy – Załóżmy, że ono się urodzi. Co dalej? Myślisz,
że poradzimy sobie sami z jego wychowaniem?!
-Rachel…
- upominał mnie tata, ale nawet nie zwracałam na niego uwagi.
-Jeżeli
usuniemy płód teraz, zdobędziemy dla ciebie więcej czasu i znajdziemy sposób,
żeby cię wyleczyć…
-Rachel...
– mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem – Czy ty słyszysz, co mówisz?
Sugerujesz, żebym zabiła moje dziecko, twoje rodzeństwo.
-To
jest jedyny sposób, żeby cię uratować… - mówiłam drżącym głosem – Nie chce cię
stracić…
-Nie
stracisz, obiecuję. Ale nie zgadzam się na aborcję – zmierzyłam ja wzrokiem.
-W
takim razie możesz szykować sobie ubrania do trumny.
Wstałam
z krzesła i cała w nerwach wybiegłam ze skrzydła szpitalnego. Chciałam gdzieś
uciec, chciałam w coś uderzyć, chciałam zrobić cokolwiek, by jakoś to wszystko
odreagować. Wbiegłam na salę treningową i w momencie zaczęłam okładać worek
treningowy tak mocno, aż ręce nie zaczęły mnie boleć.
-Czemu…to
takie…niesprawiedliwe?!
Uderzyłam
w worek tak mocno, że urwał się z haka i odbił od ściany. Ze zmęczenia upadłam
na ziemię i zaczęłam łkać. Nie interesowało mnie, czy ktoś mnie usłyszy.
Musiałam uwolnić te wszystkie emocje, które się we mnie skumulowały. Musiałam
je uwolnić…
***
Drzwi
do pomieszczenia otworzyły się, ale ja
nie drgnęłam nawet o centymetr. Głowa bolała mnie już od płaczu, a oczy były
czerwone. Poczułam jak ktoś siada obok mnie i delikatnie łapie mnie za rękę.
-Siedzisz
już tu dobre dwie godziny - powiedział
tym swoim współczującym tonem – Jeszcze trochę i z tej sali zrobi się basen łez
– starał się mnie pocieszyć, ale to nie działał – Odezwij się do mnie, proszę…
-Czemu
to takie niesprawiedliwe, Tim? – spojrzałam na niego ze łzami w oczach –
Dlaczego świat znów chce mnie skrzywdzić?
-Bo
taki już jest i nic na to nie poradzimy. Musimy stawić czoło przeszkodom i
starać się wygrać ten najdłuższy mecz w naszym życiu.
-Mówił
ci ktoś kiedyś, że powinieneś zostać psychologiem – zaśmiał się cicho –
Naprawdę potrafisz zmusić człowieka do przemyśleń.
-W
takim razie czy mogę liczyć na szczerą rozmowę, w nieco bardziej malowniczym
miejscu? – chłopak wstał, a następnie wyciągnął rękę w moją stronę – Proszę… -
niepewnie złapałam dłoń, a Tim pomógł mi się podnieść i razem opuściliśmy
pomieszczenie.
***
Usiedliśmy
na skraju dachu i przyglądaliśmy się zachodzącemu słońcu. Nasze dłonie wciąż
były splecione. Spuściłam głowę, bo dobrze wiedziałam, że przyszedł czas na
szczerą rozmowę.
-To
jest cholernie niesprawiedliwe… Fakt, że udało się nam przeżyć tyle lat wojny,
a teraz…teraz zabije ją rak… A ja nawet nic nie mogę na to poradzić… - oczy
znów zaczęły mi się szklić – W dodatku mogę stracić nie tylko mamę, ale i
rodzeństwo… Kurwa… Ja sama zaproponowałam jego zabójstwo…
-To nie
twoja wina. Byłaś po prostu wściekła. Rzuciłaś pierwszym pomysłem, jaki wpadł
ci do głowy, bo czułaś się bezsilna. Nie możesz obwiniać się za bezsilność.
Bezsilność rodzi wściekłość, a gdy
popadasz we wściekłość, to tak jakbyś piła truciznę i oczekiwała, że zginie
ktoś inny.
-Bardzo
mądrze powiedziane… - stwierdziłam – Ja nie wiem, czy dam radę jej pomóc…
-Tego i ja
nie wiem, ale musimy wierzyć, że nam się uda – spojrzałam na niego z ulgą i
delikatnie położyłam głowę na jego ramieniu.
-Już kiedy
byłam mała, wiedziałam o tym…Życie nas krzywdzi…wszystkich…I nie możemy uciec
od tego bólu…Tak jest w moim przypadku. Czuję się złamana…Ale teraz, nauczyłam
się jednej rzeczy. Możemy zostać naprawieni. Możemy naprawić się nawzajem. I
właśnie tak działa życie…
-Bardzo
mądrze powiedziane – uśmiechnęliśmy się do siebie, a ja mocniej zacisnęłam
dłoń.
-Jesteś tak
podobny do Sama, ale tylko z wyglądu, nie z charakteru. Jesteś czuły i wraziły
i taki mądry i zawsze potrafisz mnie pocieszyć, a ja jestem taka głupia i
bezradna…
-Co ty
wygadujesz? – Tim usiadł do mnie bokiem i złapał mnie za ramiona – Nawet nie
wiesz jaka jesteś wyjątkowa. Kiedy Cię widzę, cały świat się zatrzymuje.
Zatrzymuje się i wszystko, co jest dla mnie realne to ty i moje oczy,
przyglądające się tobie. Nie ma nic więcej. Nie ma hałasu, innych ludzi, myśli
czy zmartwień, nie ma dnia wczorajszego i nie ma jutra. Świat się po prostu
zatrzymuje i jest wtedy tak piękny miejscem i jesteś tylko ty…
Z moich oczu
wypłynęły łzy szczęścia. Jeszcze nikt nie powiedział mi czegoś tak…pięknego…
Przysunęłam się do Tima, złapałam jego twarz w dłonie i złożyłam na jego ustach
długi, namiętny pocałunek. I dla mnie ta chwila była idealna. Liczyło się tylko
tu i teraz. Wszystkie problemy zniknęły, zostały rozwiane przez wiatr, a my
byliśmy razem i było mi tak dobrze…
***
Stałam z
Timem przed skrzydłem szpitalnym i zastanawiałam się jak mam przeprosić rodziców
za moje zachowanie. Jedną ręką trzymałam dłoń chłopaka, a drugą nie pewnie
złapałam klamkę. Otworzyłam drzwi i powolnym krokiem weszłam do środka. Tim
chciał zostać, ale poprosiłam go, by poszedł tam razem ze mną. Rodzice patrzeli
na nas chyba z lekkim zaskoczeniem. Usiadłam obok mamy i znów o mało się nie
popłakałam.
-Przepraszam
cię… - wydusiłam z siebie i jakimś cudem
się nie rozpłakałam – Ja wcale nie chciałam tego powiedzieć, ja byłam…ja po
prostu bałam się, że cię stracę, wciąż się tego boję.
-Kochanie… -
mama złapała mnie za rękę i uśmiechnęła się do mnie pocieszająco – Cokolwiek by
się nie stało, ja zawsze będę przy tobie. Zawsze będę w twoim sercu.
Uroniłam
kilka łez, a następnie delikatnie przytuliłam się do mamy. Ona gładziła mnie po
głowie, a ja tuliłam się w jej pierś. Tak strasznie przerażała mnie możliwość,
że już mogę jej nigdy nie dotknąć… Ale teraz muszę się skupić na
najważniejszym. Muszę jej jakoś pomóc, muszę znaleźć lek. Jeśli taki jest…
Narracja
trzecio osobowa
Shockwave
starał się odzyskać dane, jakie zdołały usunąć Autoboty. Nie sprawiło mu to
większych problemów, gdyż wszystkie, potrzebne informacje znajdowały się w jego
głowie. Nie lubił jednak, gdy ktoś psuł jego plany. Zastanawiała go też
dziewczyna, która patrzyła na niego z taką nienawiścią. Przypomniał sobie, że
jeden z kawałków jego udoskonalonego, mrocznego energonu został zniszczony.
Może ta dziewczyna została zainfekowana? Jeśli tak, to bardzo dziwne, że
jeszcze żyje. Pierwsze trzy obiekty testowe jego badań, zginęły po jednej,
dwóch wizjach, czyli po trzech dniach. Jeśli ona jest zarażona to może odegrać
istotną rolę w rozwoju jego badań. Musi ją zdobyć…
Wtem do
pomieszczenia wszedł Starscream. Shockwave odwrócił się do niego i delikatnie
ukłonił, po czym złożył raport z ostatnich wydarzeń.
-Autoboty
usunęły większość plików dotyczących badań nad mrocznym energonem, ale już
kończę uzupełnianie danych.
-Świetnie.
Liczę, ze szybko wznowisz badania. Czy coś jeszcze?
-Owszem.
Interesuje mnie żeński autochton, jaki był na miejscu zdarzenia. Mam
podejrzenia, że jest ona zarażona i może odegrać dużą rolę w naszych badaniach.
Będzie nam potrzebna.
-Dziewczyna,
powiadasz? Opisz mi ją – rozkazał.
-Niska,
krótkie, ciemne włosy, brązowe oczy – Lider Decepticonów uśmiechnął się
wrednie.
-Wspaniale…
Dobrze wiem, kim jest ta dziewczyna. Cóż za ironia… Zbyt wiele razy weszła mi w
drogę, a teraz za to zapłaci! Dostaniesz dziewczynę, Shockwave – zwrócił się do
naukowca – Już wkrótce.
Starscream
opuścił pomieszczenie z szyderczym uśmiechem. Pragnął zemsty na jego ludzkich
wrogach, a teraz dostał na nią szansę. I nie miał najmniejszego zamiaru jej
zaprzepaścić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz