piątek, 12 lutego 2016

Rozdział VIII - Podobieństwo


Jako dziecko wolałeś czekać i patrzeć z oddali,
Ale zawsze wiedziałeś, że będziesz tym,
Który będzie pracować, kiedy ci wszyscy będą się bawić.

W młodości często leżałeś w nocy rozbudzony, rozmyślając
O tym, co kiedyś zmienisz,
Ale to był tylko sen.

Oto jesteśmy, już się nie odwracajcie,
Jesteśmy Wojownikami, którzy zbudowali to miasto.
Oto jesteśmy, już się nie odwracajcie,
Jesteśmy Wojownikami, którzy zbudowali to miasto z pyłu.

Imagine Dragons – Wariors

Siedziałam w swoim pokoju i słuchałam muzyki. W moich uszach rozbrzmiewał kawałek jednego z rockowych zespołów, jakich niegdyś słuchała mama. Kołysałam się w rytm muzyki. To był jeden z tych dni, kiedy nie miałam  żadnych obowiązków, misji, treningów i mogłam sobie pozwolić na odrobinę swobody. Zwykle nie cierpiłam takich dni, bo nigdy nie mogłam sobie znaleźć zajęcia. Wtedy razem z Ironchodem wybierałam się na jakiś górzysty teren, po którym jeździliśmy wykonując przy tym niebezpieczne akrobacje. Dziś jednak wszystkie boty wybrały się na ćwiczenia w terenie. Strasznie chciałam iść z nimi, ale rodzice mi zabronili. Stwierdzili, że powinnam sobie trochę „poleniuchować”. Czasem naprawdę chciałabym zamienić się miejscami z Samem albo Maddy. Ich ojcowie dają im trochę swobody.

Znudzona siedzeniem wstałam z łóżka, rzuciłam słuchawki na komodę i opuściłam pomieszczenie. Nie miałam zamiaru spędzić tu całego dnia, w dodatku sama. Maddy siedzi w warsztacie z tatą, a Mike i Sam trenują. Z oczywistych powodów nie chciałam do nich dołączyć, a zabawa ze smarem raczej mnie nie kręci. Mogłabym poćwiczyć walkę z mamą, ale ona spędza ten dzień z tatą. Raf i Lily pewnie też są razem, albo siedzą w laboratorium, a Jack znając życie planuje kolejne strategie. Chwila moment… Każdy jest czymś zajęty… Czemu ja na to wcześniej nie wpadłam?! Mogę się wybrać gdzie chcę i nikt nawet tego nie zauważy!

Tanecznym krokiem ruszyłam w stronę mostu ziemnego. Na moje szczęście w pomieszczeniu nikogo nie było, więc mogłam bez przeszkód skorzystać z transportu. Wybrałam współrzędne i już po chwili znajdowałam się w turkusowym portalu. Po drugiej stronie czekały na mnie dobrze mi znale ulice Nowego Yorku. Nie byłam tu od…od kąt Sam mnie stąd nie zabrał… To miejsce wiąże ze sobą tyle wspomnień. Szkoda, że w większości są smutne.

Sprawdziłam, czy w okolicy nie ma żadnego patrolu i zaczęłam przechadzać się ulicami. Miejsce nie zmieniło się bardzo, od mojego ostatniego pobytu tutaj. Może budynki były nieco bardziej zniszczone, ale to normalne. W powietrzu ciągle dało się wyczuć nieprzyjemny zapach dymu. Właśnie tak zapamiętałam to miejsce. Śmierdzące, zniszczone.

Wtem usłyszałam głośne kroki. To mogło wskazywać tylko na jedno. Cony. Szybko schowałam się na klatce jednego z bloków. Podbiegłam do ściany i ostrożnie zerknęłam przez wybite okno. Trzy recepty zbliżające się w moją stronę. Łatwizna, ale po co ściągać ich uwagę, skoro można przeczekać?

Nagle usłyszałam czyjś głos. Męski, może bardziej młodzieńczy. Chyba znalazły go Decepticony. Ostrożnie wychyliłam się i zorientowałam w sytuacji. Szczupły i wysoki chłopak mniej więcej w moim wieku stał przed trzema conami, które celowały w niego broń. Był nieco daleko, ale dzięki moim soczewkom mogłam się mu uważniej przyjrzeć.  Miał jasną cerę, brązowe oczy i krótkie, czarne włosy. Miał na sobie granatowe jeansy, szarą bluzkę i czarną kurtkę oraz trampki. Nie wiem czemu, ale strasznie mi przypominał Sama… Może przez to, żen nie mogę przestać o nim myśleć.

-Przebywanie w tej części miasta jest nielegalne – odezwał się con. Dobrze wiedziałam, że to nagrany komunikat, sama go niejednokrotnie słyszałam – Zostaniesz natychmiast zdezintegrowany – to się jeszcze okaże.

Wyciągnęłam mini blaster i wybiegłam z budynku. Pierwszego cona strzeliłam prosto w głowę, która w momencie odpadła, a on upadł na ziemię. Pozostała dwójka zaczęła we mnie strzelać, ale schowałam się za jakimś gratem. Kiedy recepty przestały strzelać by sprawdzić, czy przeżyłam, skorzystałam z okazji i strzeliłam jednemu z nich w iskrę, w momencie go uśmiercając. Teraz, gdy został tylko jeden poszło jak po maśle. Uważając na pociski biegłam w jego stronę, a kiedy już byłam wystarczająco blisko zaczęłam w niego strzelać. Decepticon upadł, ale nie zginał. Wskoczyłam na niego, wyciągnęłam schowany za pasem nóż i odcięłam mu głowę. Mówiłam, jak po maśle.

Zeskoczyłam z cona, a przede mną pojawił się ten chłopak. Niech to, on naprawdę przypominał Sama. Chyba muszę przestać o nim myśleć.

-Ja… - nie wiedział co powiedzieć – Jak ty to zrobiłaś?

-Chyba powinieneś zacząć od „Dzięki za uratowanie życia”, nie sądzisz?

-No tak, przepraszam. Bardzo ci dziękuję – poprawił się szybko i spojrzał na mnie pytająco.

-O, ty czekasz na odpowiedź? – pokiwał twierdząco głową – Trójka conów to łatwizna. Byłam szkolona do takich akcji.

-Więc jesteś buntowniczką? – pokręciłam przecząco głową.

-Walczę dla wojska, jak reszta mojego zespołu. Kojarzysz ten atak na główną siedzibę conów trzy lata temu? To moja zasługa – wskazałam ręką na siebie i uśmiechnęłam się z dumą.

-Całe miasto go zna – powiedział, jakby z zachwytem – Daliście nam nadzieję na lepsze jutro. Część ludzi w Nowym Yorku zorganizowała powstanie – jeju. Nie miałam pojęcia, że zdołaliśmy kogoś zmotywować, zainspirować. To wielki zaszczyt – Bardzo się cieszę, że cię poznałem…

-Rachel.

-Tim – uśmiechnęliśmy się do siebie – Czy w wojsku…prowadzicie jakieś pobory?

-A co, chciałbyś się zaciągnąć? – zapytałam nieco żartobliwie, ale on chyba mówił na serio.

-Chciałbym robić coś pożytecznego. Moja mama stara się pomagać biednym i chorym, a ja tylko szwędam się po ulicach. Powinienem zacząć walczyć o swoją planetę.

-Cóż, mogłabym cię wprowadzić…

-Naprawdę?

-Ale ja należę do jednostki specjalnej – szybko zgasiłam jego nadzieje – Musiałabym przedstawić cię mojemu dowódcy, a wtedy on podałby informację dalej. Może i by cię przyjęli, ale do normalnych oddziałów biorą raczej dorosłych. Nie chcą niepotrzebnie narażać dzieci.

Tim spuścił głowę. Widać było, że chce pomóc, a ja nie mogłam od tak go zawieźć. Już chciałam mu zaproponować pójście ze mną do naszej bazy, ale w mózgu zapaliło mi się czerwone światełko. A co jeśli on nie jest tym, za kogo się podaje? Jeśli to jakiś szpieg? Nie znam go w końcu, a dałam się mu owinąć wokół palca. Jeszcze gorzej by było, gdyby on okazał się kolejnym z moich koszmarów. Pierw więc musiałam się upewnić, czy jest po naszej stronie.

-Muszę ci zadać kilka pytań – spojrzał na mnie ze zdziwieniem – Pierwsze z nich może ci się wydać nieco…niecodzienne – wzięłam głęboki wdech – Czy jesteś prawdziwy?

-Czemu miałbym nie być? – moje pytanie rzeczywiście wybiło go z tropu – Czekaj, czekaj. Wiem, o co ci chodzi – doprawdy? – Chcesz wiedzieć, czy jestem jakimś szpiegiem czy czymś w tym rodzaju? Nie wiem, jak chciałabyś to sprawdzić, ale może zaczniesz od mojego słowa. Nie jestem zdrajcą – powiedział jak najbardziej poważnie i szczerze. Nie kłamał, wiedziałam to.

-Dobra, wierzę ci – uśmiechnęłam się do niego i złapałam za rękę – Teraz się tylko nie wystrasz – połączyłam się z bazą – Tu Rachel, bardzo proszę o most ziemny.

Już po chwili przed nami pojawił się portal. Chłopak wyglądał na mocno zszokowanego, ale bez wahania ruszył razem ze mną. Widać było, że ciągnie go do nieznanego. Trzymając sięga ręce przeszliśmy na drugą stronę, gdzie czekał na nas tata. Stał ze skrzyżowanymi rękami i przyglądał się nam.

-Gdzieś ty była i kto to jest? – zapytał nieco ostro, ale ja się tym nie przejęłam.

-Tato, to jest Tim. Poznałam go w Nowym Yorku. Co do pierwszej części pytania, to nie miałam ochoty siedzieć cały dzień w pokoju – wzruszyłam ramionami. Tim ciągle trzymał mnie za rękę i co dziwne, nie przeszkadzało mi to.

-Nie powinnaś tu przyprowadzać nikogo bez naszej zgody.

-Tak wiem, ale on chce walczyć, a ja nie mam zamiaru mu w tym przeszkadzać. Skoro może pomóc wygrać nam tę wojnę, niech pomorze.

Pociągnęłam chłopaka za rękę i razem weszliśmy do windy. Nie miałam ochoty wysłuchiwać gadaniny ojca. Dobrze wiedziałam, co robię i liczyłam się ze wszelkimi konsekwencjami.

-Dzięki, że stanęłaś w mojej obronie – odezwał się Tim i uśmiechnął do mnie – Wiesz, będę musiał jeszcze wrócić do miasta, powiedzieć mamie gdzie jestem – ale dałam ciała! Przecież jego matka będzie się zamartwiała!

-Wybacz, wrócimy tam jak tylko mój ojciec się uspokoi. Na razie by nas nie puścił, jest strasznie nadopiekuńczy – machnęłam ręką, a chłopak zaśmiał się cicho .

-Moja mama zwykle dawała mi wolną rękę, ufała mi. Ojca nigdy nie poznałem. Nawet nie wiem, czy żyje. Mama nie chce o tym mówić.

-Rozdarte rodziny to standard tych czasów.

Opuściliśmy windę i skierowaliśmy się od mojego pokoju. Chciałam puścić mu kilka moich ulubionych piosenek, opowiedzieć o przygodach, nawet o Autobotach. Wiem, że nie powinnam zdradzać mu naszych sekretów, ale mu ufałam. Cóż zrobić?

***

-A wtedy Jade powiedziała „Wybacz Mike, ale myślałam, że lubisz grać na ostro”  - oboje wybuchliśmy śmiechem. Kończyłam Timowi opowiadać moje początki w drużynie. To miło mi się z nim rozmawiało i pierwszy raz od dawna mówiłam o Jade, wspominałam ją z kimś, kogo poznałam zaledwie godzinę wcześniej.

-Jade to musi być niezła przyjaciółka, co?

-Tak, była niesamowita…

-Jak to była? – zdziwił się, a ja przygryzłam wargę.

-Jade…jej już z nami nie ma – spuściłam wzrok – Zginęła, by nas uratować. Poświęciła swoje życie dla planety.

-Hej – chłopak delikatnie złapał mnie za brodę i uniósł głowę. Uśmiechał się pocieszająco, przez co i ja się uśmiechnęłam – Moja mam mówi, że ci, którzy odeszli, na zawsze pozostaną w naszych sercach. Wystarczy, że będziemy o nich pamiętać – kilka łez mimowolnie spłynęło po moim policzku. Chłopak otarł je, a ja chwilę później rzuciłam się mu na szyję.

-Dziękuję ci… Potrzebowałam tego…

Uwolniłam Tima z uścisku, ale złapałam go za dłoń. Wyglądem bardzo y przypominał Sama, ale nie charakterem. Był czuły, umiał mnie w spokoju wysłuchać… Czułam się przy nim niesamowicie.

Nagle do pokoju wpadł Jack. W rękach trzymał jakieś papiery i już miał coś mi powiedzieć, kiedy zauważył Tima. Przyglądał mu się z wielkim zdziwieniem, może nawet przerażeniem. Chciałam mu wyjaśnić całą sytuację, ale on nagle się odezwał.

-To…to niemożliwe – mówił cichym głosem – Tim? To…to ty? – zdezorientowany chłopak pokiwał twierdząco głową, a oczy mężczyzny rozszerzyły się – Tim…mój synu…

6 komentarzy:

  1. Przepraszam za moje dziwne poczucie humoru, ale na ostatnią linijkę wybuchnąłem śmiechem.
    Jack, ile ty dziewczyn masz/miałeś? Albo inaczej, ile jeszcze masz dzieci? XD
    Czekam na ciąg dalszy
    ~ Seba

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, nie będzie już więcej żadnych niespodzianek ;) A w następnym rozdziane dowiesz się, że tych dziewczyn to w cale nie było tak dużo :-)
      Pozdrawiam ;-)
      ***Niki***

      Usuń
  2. Eemmm... Nie wiem co napisać. Siedzę z miną typu Wtf?!
    A matka Tima i Sama to ta sama osoba, czy ktoś inny? I z kim będzie Rachel?
    Ja chcę next!!!
    Pozdrawiam - Lilianna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, matka Tima i Sama to ta sama osoba :D A to z kim będzie Rachel to główny wątek miłosny w tej historii ;-)
      Pozdrawiam i miłego wieczoru ;-)
      ***Niki***

      Usuń
  3. Powiem tylko tyle, zgadam się z moimi poprzednikami. ~ Agel

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo się cieszę, że wreszcie pojawiły się jakieś komentarze :D Rozdział pojawi się w kolejny piątek, tak jak powinien się pojawić :-)
    Pozdrawiam i spokojnego wieczoru ;-)
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń