Czy
jesteś obłąkany, jak ja? Jesteś dziwaczny, jak ja?
Zapalasz zapałki, aby połknąć płomień, jak ja?
Nazywasz siebie pieprzonym huraganem, jak ja?
Wytykasz palcami, bo nigdy nie weźmiesz winy na siebie tak jak ja?
I wszyscy ludzie mówią
Nie możesz się obudzić, to nie sen
Jesteś częścią maszyny, nie człowiekiem
Z wyimaginowaną twarzą, żyjesz na ekranie
Z małą pewnością siebie, więc funkcjonujesz przez benzynę
Oh, ooh, oh, ooh, oh, oh
W moim kodzie jest chyba błąd
Oh, ooh, oh, ooh, oh, oh
Te głosy nie zostawia mnie w spokoju
Cóż, moje serce jest złote, a moje ręce są chłodne
Zapalasz zapałki, aby połknąć płomień, jak ja?
Nazywasz siebie pieprzonym huraganem, jak ja?
Wytykasz palcami, bo nigdy nie weźmiesz winy na siebie tak jak ja?
I wszyscy ludzie mówią
Nie możesz się obudzić, to nie sen
Jesteś częścią maszyny, nie człowiekiem
Z wyimaginowaną twarzą, żyjesz na ekranie
Z małą pewnością siebie, więc funkcjonujesz przez benzynę
Oh, ooh, oh, ooh, oh, oh
W moim kodzie jest chyba błąd
Oh, ooh, oh, ooh, oh, oh
Te głosy nie zostawia mnie w spokoju
Cóż, moje serce jest złote, a moje ręce są chłodne
Halsey –
Gasoline
Tim...
Jego cała twarz była posiniaczona. Miał rozciętą wargę i brew, a nos wyglądał
na złamany. Jego koszulka była rozdarta i ukazywała kolejne, większe siniaki. Z
przerażeniem w oczach podeszłam do niego i delikatnie złapałam za rękę. Stojąca
obok Maddy odciągnęła mnie jednak od niego, na koniec sali. Tam nikt nie mógł
nas usłyszeć.
-Lily
mówiła, by go nie dotykać, bo najpewniej boli go każdy mięsień. Tylko
pogorszyłabyś sprawę - mówiła lekko drżącym głosem.
-Maddy...
Co mu się stało? - zapytałam stanowczo, choć w głebi duszy znałam odpowiedź.
-Sam
się stał. Chyba zaatakował go, kiedy wyszedł spod prysznicu. Znalazłam go zaraz
po tym, jak wpadłam na starszego braciszka. Wiedziałam, że coś jest nie tak, bo
miał zakrwawioną pięść. Tima znalazłam w łazience, całego we krwi.
Pomieszczenie w sumie wyglądało podobnie...
Coś
we mnie wybuchło. Chciałam go zabić. Za to, co zrobił, zasłużył sobie. Chciał
się zemścić? Mógł stanąć do walki ze mną, a nie z nim! Kurwa, to przecież jego
brat, jego rodzina! Obwiniałam się. To jest tylko i wyłącznie moja wina. Ale
mam zamiar porozmawiać sobie z Samem w cztery oczy i raz na zawsze wyjaśnić mu,
jak wygląda sytuacja między nami.
Odwróciłam
się na pięcie i skierowałam w stronę drzwi. Maddy nawet nie próbowała mnie
zatrzymać. Dobrze wiedziała, że ja nie odpuszczę. Sam zapewne siedzi na sali
treningowej. Zawsze tam chodził, podobnie jak ja, kiedy był zły. Zbyt dobrze go
znałam, by się mylić.
Tak
jak myślałam, zastałam go na sali, trzymającego w dłoni katanę i po prostu
stojącego. Czyżby na mnie czekał? Spodziewał się, że przyjdę?
-Ty
wredny, tchórzliwy dupku! - wrzeszczałam na chłopaka, jednocześnie idąc w jego
stronę - Jak mogłeś to zrobić?! Jak kurwa! To twój brat, a ty pobiłeś go prawie
na śmierć! - Sam nadal stał do mnie tyłem. Ignorował mnie, a ja bardzo nie
lubiłam ignorancji - Patrz na mnie kiedy do ciebie mówię jebany...
Nie
zdążyłam dokończyć, bo brunet momentalnie odwrócił się i przejechał kataną po
mojej ręce, a nim zdążyłam zorientować się, co dokładnie się wydarzyło, uderzył
mnie z pieści w twarz. Upadłam na ziemię. W uszach strasznie mi buczało, a ból
ręki robił się bardzo uciążliwy. Gęsta krew wypływała z rany, spływała po dłoni
i opadała na posadzkę. Sam stał nade mną z poważnym wyrazem twarzy. Zbyt
poważnym, nawet jak na niego.
-Coś
mówiłaś? - zakpił sobie i kopnął mnie w brodę. Przechyliłam się do tyłu, ale
zrobiłam wszytko, by ponownie nie upaść - Myślałaś, że dam ci się tak dalej
poniżać?! - pociągnął mnie za włosy i uderzył głową o podłogę. Czułam, jak z
mojej wargi wypływa krew - Jestem silniejszy niż ci się wydaje... Moja potęga
cię przewyższa! Powróciłem i mam zamiar zniszczyć cały ten świat! - coś mi
tutaj nie pasowało... Co on wygadywał? Chyba, że...to nie był on...
-Ty...nie
jesteś... prawdziwy - wyszeptałam - To tylko kolejna wizja - chłopak złapał
chwycił mnie za podbródek i zmusił, bym na niego spojrzała.
-Zapewniam cię, że jestem prawdziwy - brzmiał
naprawdę realnie, w dodatku ból, jaki
teraz odczuwałam też był bardzo realny. Ale coś się nie zgadzało. Jego oczy...
Widziałam w nich coś...nieludzkiego. Przybierały kolor...fioletu... Unicron!
-Nie!
- wrzasnęłam i uderzyłam go w twarz. Zrobiłam fikołka do tyłu, by choć trochę
się od niego oddalić i podniosłam się z ziemi - Jak?! Coś ty zrobił?!
-Widzę,
że wreszcie zrozumiałaś - zaśmiał się, niczym jakiś psychopata.
-Gadaj!
-Sam...jak
go nazywasz tak desperacko chciał ci pomóc, że odszukał fragment mrocznego
energonu, a później go sobie zaaplikował. Chciał robić badania na własną rękę.
I kiedy on przyjmował coraz większe dawki, ja powoli zajmowałem jego duszę... -
moje oczy zaczęły się szklić. On to zrobił...dla mnie... Te wszystkie wredne
rzeczy jakie zrobił i powiedział, to nie był on! To był Unicron! A to wszystko,
co się teraz dzieje, to moja wina!
-Masz
go wypuścić! - rozkazałam, ale on tylko ponownie się zaśmiał - Już!
-Już
nikt nie będzie mi rozkazywał. Nigdy!
-To
się jeszcze okaże...
Wyciągnęłam
schowany za paskiem mini blatser i wystrzeliłam w jego rękę, ale Unicron z
łatwością ominął pocisk. Otworzyłam szerzej oczy. Później jednak stało się coś
jeszcze dziwniejszego. Ciało Sama...ono...zaczęło się rozpływać!
-Jeszcze
się spotkamy, Rachel... W swoim czasie.
Nim
zdążyłam cokolwiek zrobić, Sam całkiem zniknął, a ja poczułam się bardzo słaba.
Przez ranę na ręce straciłam bardzo dużo krwi. Musiałam jak najszybciej dostać
się do szkrydła szpitalnego.
Schowałam
broń i jedną ręką trzymając się za ranę, starałam się jakoś dojść do szpitala.
Zostawiałam za sobą krwawy bałagan, wlokąc się, opierając co jakiś czas o
ściany, ale w końcu udało mi się dotrzeć na miejsce. Na mój widok Lily o mało
nie dostała zawału. W momencie podbiegła do mnie, podobnie jak Maddy i obie
pomogły mi położyć się na łóżku szpitalnym. Kobieta momentalnie zaczęła
oczyszczać, a potem zszywać ranę. Chciałam im powiedzieć, czego się właśnie
dowiedziałam, ale nawet nie pozwolono mi dojść do słowa. W skrzydle szpitalnym
pojawił się Raf, który przypiął mi kroplówkę, a także zaczął wpuszczać krew. Po
jakimś czasie siły zaczęły mi wracać, a w pomieszczeniu zjawili się tata, Jack,
Matt i Mike. Oni od razu zażądali wyjaśnień. Starałam się mówić najjaśniej, jak
umiałam. Powiedziałam im o mojej rozmowie z Unicronem w myślach i o tym, że
potrzebował silnego ciała. Potem wyjaśniłam, co zrobił Sam i dlaczego
zachowywał się jak dupek przez te ostatnie tygodnie. Wciąż jednak nie
rozumiałam, jak ciało Sama ma być silniejsze od mojego? Może Unicronowi łatwiej
było przejąć nad nim kontrolę? Saman nie wiem, nie znam się na tych
mistycznych...rzeczach. Jack uznał, że już najwyższy czas wezwać Optimusa. Musi
wrócić i nam pomóc. On najlepiej zna Unicrona o tylko on będzie wiedział jak go
powstrzymać. Teraz musimy się skupić na jutrzejszej misji. Noc spędzę tutaj,
odpocznę i nabiorę sił, a jutro, z samego rana wyruszymy do Szkocji...
***
Ubrana
w kombinezon stałam razem z resztą ekipy przed mostem. Wszyscy byli nieco podenerwowani
ze względu na naszą obecną sytuację, ale musieliśmy być czujni. Idziemy wprost
do paszczy lwa i nie możemy sobie pozwolić na chwilę słabości. Ja nie mogę
sobie pozwolić na chwilę słabości.
Portal
został otwarty i szybko przebiegliśmy przez niego. Po drugiej stronie powitał
nas zimny, Szkocki wiatr. Było ciemno, więc nie widziałam zbyt wiele. Za to
wielkiej strażnicy stojącej centralnie przed nami nie dało się nie zauważyć. Wydawałaby
się być większa od siedziby centralnej conów, ale może to przez jej szpiczaste
wykończenie i brak lądowiska.
Maddy
i Catapult zrobiły szybki zwiad. Wejścia ochrania jakieś piętnaście conów łącznie
z tymi stojącymi przed drzwiami. Jeśli mamy to załatwić po cichu, potrzebujemy
dobrego planu.
-Nie
ma szans, żebyśmy dostali się tam niezauważeni – mówił Jack, wyraźnie zdołowany
– Będziemy musieli przestać się skradać i od razu zaatakować.
-Bez
urazy, Jack, ale to co mówisz jest idiotyczne – zwrócił mu uwagę Matt – Nie po
to zebraliśmy tu mniejszą drużynę, żeby teraz ot tak pójść na łatwiznę. Atakując
zdradzimy naszą pozycję. A co jeśli Shockwave domyśli się, że przybyliśmy odbić
więźniów? Co jeśli ich gdzieś przetransportuje albo zabije?
-Jeśli
nie zaatakujemy od razu to i tak zginą – cicho westchnęłam. Ich kłótnia nie
miała sensu, coś i tak musieliśmy zrobić, ale wzajemne krytykowanie planów nie
było dobrym pomysłem.
-Wiem,
że jesteś teraz zły i podenerwowany sytuacja Sam’a, ale…
-Mój
syn nie ma z tym nic wspólnego! – oburzył się Jack – Misja, to misja – Matt rzucił
mu ostrzegawcze spojrzenie. Naprawdę miałam tego już dość.
-Skoro
wszyscy się nie przedrzemy, wyślijmy mniejszą grupę – zaproponowała Maddy i w
sumie to miała rację – Już nie raz dawaliśmy sobie radę bez botów, a teraz
jesteśmy wyszkoleni dużo lepiej, niż wcześniej, więc nie widzę problemu byśmy
nie mogli wyruszyć do laboratorium sami.
-Maddy
dobrze mówi – wzięłam jej stronę – Niech Autoboty zostaną na stanowiskach i
czekają w gotowości. Jeśli coś się nie uda, wezwiemy je. Na razie powinniśmy
wyruszyć sami – Matt i Jack wymienili spojrzenia.
-Dobrze
– głos przejął Pan Darby – Ale jeżeli nas zauważą, od razu atakujemy. Czy to
jasne? – zapytał nieco ostro. Gdy był tak wkurzony, lepiej z nim było nie
pogrywać.
-Tak,
jak słońce.
Boty
ukryły się, a my w tym czasie po cichu szliśmy w stronę budynku. Samotne
przejście między kilkunastoma conami nie było takie trudne, bo ci idioci nawet
nie patrzą w dół. Nie minęło pięć minut, a dostaliśmy się do drzwi. I tutaj
narodził się inny problem. Jak je otworzyć? Lecz szczęśnie nam sprzyjało, bo
kilka vechiconów właśnie przyszło zmienić kolegów. Skorzystaliśmy z ich
nieuwagi i dostaliśmy się do środka.
Wnętrze
nie różniło się praktycznie niczym od pozostałych placówek deceptów. Ciemne
korytarze, rzędy drzwi po obu stronach. Szliśmy po cichu, by niepotrzebnie nie
zwracać na siebie uwagi. Jako, że mieliśmy do przeszukania sporo pomieszczeń,
rozdzieliliśmy się.
Byłam
na czwartym piętrze, kiedy usłyszałam dziwny dźwięk.
-Rachel…
- wołał dobrze znany mi, męski głos – Rachel…pomórz mi… - wydawał się taki
wycieńczony i cierpiący – Pomórz mi, proszę…
-Tim!
– ryknęłam na całe gardło i pobiegłam w stronę, skąd dochodził głos – Tim! –
znów go zawołałam, tym razem chyba jeszcze głośniej.
Wybiegłam
w kolejny korytarz i tam go zobaczyłam. Był…był cały we krwi… Miał widoczne
złamania otwarte rąk… Nie miał oczu…
-Rachel…
Dlaczego mnie nie uratowałaś?
Ale psychiiiiicznie xd dużo krwawych scen! Już mi się podoba xd i katana !!
OdpowiedzUsuńNati