sobota, 14 maja 2016

Rozdział XVIII - Żywa legenda


Z góry przepraszam za to małe opóźnienie. Wczoraj miałam wyjątkowo zwariowany i zaplątany dzień i zwyczajnie wypadło mi z głowy, że już powinnam dodać nowy rozdział. Dziś rano też byłam zajęta, bo pojechałam na dni otwarte do szkoły, gdzie we wrześniu zacznę naukę. Dopiero teraz znalazłam chwilę wolnego i wstawiam nowy rozdział :D Mam nadzieję, że się spodoba :-) Miłej lektury i pozdrawiam ;-) 
 
Moja pamięć odmawia oddzielenia fałszu od prawdy.
I szuka przeszłości wytworzonej przez mój rozum.
Ciągle próbuję znaleźć rozwiązanie,
Które w równej mierze pokochasz i znienawidzisz.

Bierzesz mnie za rękę, już widzę kim jestem.
Naucz mnie walczyć, a ja pokażę Ci jak wygrywać.
Jesteś moją śmiertelną skazą, a ja twoim fatalnym grzechem.
Pozwól poczuć mi ukłucie, ból, oparzenie pod moją skórą.
Poddaj mnie próbie, a udowodnię że jestem silna.
Nie uwierzę w to, że nasze uczucie jest złe.
I w końcu zobaczę to co ty ujrzałeś we mnie,
Że pod delikatną powłoką kryje się wojowniczka

Warior – Beth Crowley


-Nie powinnyśmy tutaj być – informowała mnie Gideon, która najwyraźniej może się poruszać poza moim mieszkaniem.

Szłyśmy ulicami Nowego Yorku, zupełnie innego, niż go zapamiętałam. Wszystko było tu czyste i jasne. Słońce świeciło, a na niebie widziałam jedynie kilka białych chmurek. Na ziemi nie widziałam ani jednego śmiecia, czy zabrudzenia. Ludzie chodzili po specjalnie wyznaczonych ścieżkach. Zielony trawnik pomiędzy nimi wydawał się idealnie wyrównany, choć jego soczysty kolor nie był naturalny. Co chwila słyszałam poćwierkiwanie ptaków. Zastanawiało mnie, jak udało się nam tak szybko przywrócić Ziemię do poprzedniego stanu rzeczy, ale Gideon szybko wyjaśniła, że to wszystko zasługa technologii Autobotów. Choć na przykład część gatunków zwierząt było nie do odtworzenia.

Szłam parkiem, rozkoszując się zapachem kwiatów i smakiem zrywanych od czasu do czasu owoców, na przykład jabłek. Były one dostępne dla wszystkich, a co najlepsze, gdy tylko zrywało się owoc, na jego miejsce w momencie wyrastał następny. Wiatr rozwiewał moje włosy, co nie ukrywam trochę mi przeszkadzało, dlatego kupiłam po drodze w sklepie gumkę do włosów i związałam je w luźny warkocz. Jak się okazało, teraz ludzie nie muszą nosić ze sobą pieniędzy. Sztuczne inteligencje takie, jak Gideon pełnią funkcję karty kredytowej. Wystarczy ich jedno dotknięcie, a odpowiednia suma przeleje się na konto sprzedawcy. To chyba niezłe udogodnienie, chociaż nie mam porównania, bo jeszcze nigdy nie miałam gotówki w ręce.

Usiadłam na drewnianej, pomalowanej na biało ławce. Zamknęłam oczy i po prostu rozkoszowałam się chwilą. Starałam się zapomnieć o wszystkim, co kilka godzin temu dotarło do mojego umysłu. Śmierć moich bliskich… Śmieć Tima… Na początku chciałam spotkać się  z Mike’iem, który jak zrozumiałam ma swoją własną firmę i żyje, ale jak się okazało, rok temu popełnił samobójstwo… W liście pożegnalnym napisał, że już ma dość życia ze świadomością, że wszyscy jego przyjaciele i bliscy zginęli, a on przeżył. Teraz ta świadomość spadła na mnie i nie mogę się od niej uwolnić.

-Panienko Rachel, naprawdę powinnyśmy już iść – ględziła Gideon, ale jej nawet nie słuchałam – Mamy dziś jeszcze wiele spraw do zrobienia. Za pół godziny ma Panienka gimnastykę, potem lunch, a następnie zarezerwowaną godzinę na strzelnicy.

-Odwołaj wszystko – rozkazałam – chcę dziś pobyć sama ze sobą. No i z tobą w sumie…

-Oczywiście.

Otworzyłam oczy. Jasne słońce na chwilę schowało się za chmurami. Z nudów zaczęłam przyglądać się przechodniom. Parkiem szli dorośli i dzieci i starsi… Ale jedna rzecz bardzo mnie intrygowała. Ich ubrania, a dokładniej kolory ich ubrań. Jedni chodzili ubrani cali na biało, jak ja, inni z kolei na szaro, kolejni na granatowo, pomarańczowo, a nieliczni na czarno. I nie wydaję mi się, by robili to dobrowolnie.

-Gideon? – zapytałam – O co chodzi z tym ubiorem? Dlaczego nosimy różne kolory ubrań?

-Wszystko zależy od pozycji człowieka.

-Pozycji? – zdziwiłam się – W jakim sensie?

-Ludzie, którzy chodzą ubrani na biało są najważniejsi w mieście. Taką osobą jest na przykład Prezydent, jego zastępca, politycy, czy osoby zasłużone, na przykład Panienka. Później są osoby ubrane na granatowo, potem szaro, pomarańczowo, a najuboższa ludność chodzi w czarnych strojach.

Nic nie odpowiedziałam. Po prostu siedziałam i gapiłam się w przestrzeń przed siebie. Czyli tak teraz wygląda świat? Jesteśmy podzieleni ze względu na naszą wagę w mieście, czy nasz majątek? Przecież to jest niedorzeczne! Tak nie powinno być! Podobno nie powinno się oceniać po wyglądzie… A tutaj wychodzi na to, że to właśnie on mówi o nas wszystko.

W pewnym momencie mojego bezsensownego siedzenia ktoś zasłonił mi widok. Była to jakaś mała dziewczynka, mogła mieć zaledwie sześć, siedem lat. Miała splecione w warkocze, brązowe włosy, a jej zielone oczy były wpatrzone we mnie. Była ubrana na granatowo. Stała tak przede mną i nie odwracała ode mnie wzroku.

-Czy coś nie tak? – zapytałam, chcąc się jej po prostu pozbyć. Teraz wolałabym być sama…

-Jest pani Nią? – zdziwiłam się – Bo wygląda Pani jak Ona.

-Przepraszam, ale kim jest Ona? – dziecko wyglądało na rozbawione moim pytaniem.

-Przecież każdy to wie. Ona to nasza wybawicielka. To Ona pokonała Decepticony i oddała nam Ziemię.

Mała chciała mówić dalej, ale w tej samej chwili dołączyła do nas jej matka, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kobieta sporo wyższa ode mnie, z identycznymi jak u dziewczynki oczami oraz blond włosami. Ona również była ubrana na granatowo. Złapała dziecko za rękę, ale w pewnym momencie jej wzrok zatrzymał się na mnie. Zastygła niczym głaz.

-Czy to naprawdę Ty? – zapytała z zachwytem – Tak, to musisz być ty! – mówiła podekscytowana – Ja…nie chcę zawracać głowy, ale… - przybrała poważniejszy wyraz twarzy i złapała mnie delikatnie za dłoń – Chciałam podziękować. Za wszystko. Gdyby nie ty, to nigdy nie byłoby możliwe.

Po tych słowach kobieta, jak i dziewczynka po prostu odeszły, zostawiając mnie z głową pełną pytań. Co miała na myśli mówiąc „to”? Odnowioną Ziemię? Wolnych ludzi? I skąd ona mnie znała? Czyżbym stała się postacią historyczną.

-Gideon, co świat o mnie wie? – hologram kobiety pojawił się przede mną.

-Wszystko – odrzekła najprościej jak umiała – Wiedzą wszystko, co Panienka dla nich zrobiła – dodała po chwili.

-Czyli to wszystko, co się wydarzyło, wszyscy o tym wiedzą? – pokiwała twierdząco głową.

-Jest Panienka dla nich autorytetem, żywą legendą. Dla Panienki stawiano pomniki i…

-Czekaj – zażądałam – Pomniki? Gdzie?

-Jeden jest tu, w parku.

-Pokarz.

***

Był tam. W samym centrum parku. I rzeczywiście przedstawiał mnie. Musiał być wykonany niedługo po zakończeniu wojny, ponieważ miałam na nim jeszcze krótkie włosy. Byłam ubrana w mój kombinezon, a na nogach miałam „łyżwy”. Wyglądałam tam na taką dumną, nieustraszoną osobę, która nigdy się nie boi i pewnie spora część ludzi za taką mnie właśnie uważa. Ale prawda jest zupełnie inna. Nie jestem odważna. Boję się każdego dnia. Boję się życie swoich bliskich, przyjaciół i rodziny. Boję się o całą Ziemię i jej mieszkańców, bo Decepticony w każdej chwili mogą ją doszczętnie zniszczyć, zetrzeć w proch. Przeraża mnie fakt, że każdy, kto znajdzie się niedaleko mnie, ginie… A jednak mój pomnik stoi tu, a ludzie patrzą na niego z podziwem. Gdyby tylko znali prawdę, moją prawdę… Wtedy by wiedzieli, że nigdy nie zasłużyłabym na pomnik, cokolwiek bym nie zrobiła.

-Dlaczego go postawili? – zapytałam stojącą obok mnie Gedeon – Po co?

-Żeby ludzie wiedzieli, kto ocalił ich przed Decepticonami – prychnęłam.

-Czy pomników nie powinno się stawiać osobą zmarłym/?Takim, które dla świata poświeciły wszystko, nawet swoje życie? Gdzie pomnik Jacka albo mojego ojca albo kogokolwiek z naszej drużyny? Gdzie pomniki Autobotów? Gdzie do cholery pomnik Jade?

-Nie stworzono takich pomników. Uznano, że nie ma takiej potrzeby.

-Kto uznał? – zapytałam ostro.

-Panienka…

Zatkało mnie. To nie mogła być przecież prawda… Ja nigdy bym czegoś takiego nie zarządziła… Wręcz przeciwnie! Każdy, kto walczył na wojnie z Decepticonami powinien zostać doceniony i to bynajmniej bardziej niż ja! Coś tutaj mi nie pasowało… Cokolwiek by się nie zdarzyło, czegokolwiek nie pamiętam, nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego…

***

Siedziałam na dachu mojego wieżowca i przyglądałam się zachodzącemu słońcu. Znajdowałam się na naprawdę dużej wysokości, dzięki czemu miałam wyjątkowy widok. Praktycznie siedziałam w chmurach. To chyba najlepsze miejsce na przemyślenia… W końcu, jak to ludzie mówią, przestań bujać w obłokach! Teraz to ma sens…

Wciąż nie mogę uwierzyć, że to wszystko jest prawdą. Cała ta śmierć, to poświęcenie, a później zapomnienie… To nie jest w porządku. I mogę uwierzyć w naprawdę wiele rzeczy, ale na pewno nie w to, że nie uczciłabym pamięci moich bliskich. Nie jestem tego typu osobą. I w sumie właśnie przez to mam wrażenie, że coś tutaj nie gra. Jeszcze nigdy wcześniej nie miałam amnezji, czemu miałabym ją mieć teraz? A w dodatku to bardzo długa amnezja, jakby ktoś chciał, żeby okres pomiędzy śmiercią mojej matki, a zakończeniem wojny i odzyskaniem Ziemi został wymazany. Moja intuicja mówi mi, że to kolejna wizja. Dokładnie tak, jak mówił Ratchet. Przez długi czas nie byłam jej świadoma, ale teraz już jestem pewna. Pytanie tylko, jak mam się z niej wybudzić?

-Gideon, co tu się dzieje, tak naprawdę?

-Nie rozumiem pytania, Panienko.

-Cóż to za lęk? Jak mam go nazwać? Dlaczego mam tą wizję?

-Nadal nie rozumiem…

-Nie twoja wina… Jesteś tylko i wyłącznie wytworem mojej głowy, wyobraźni… Ty nie istniejesz… - nastała chwila ciszy, ale Gideon w końcu ją przerwała.

-Boisz się, że tylko ty przeżyjesz… - powiedziała do mnie chyba po raz pierwszy na ty.

-Co ty powiedziałaś?

-Boisz się, że wszyscy twoi przyjaciele i rodzina zginą, a ty przeżyjesz. I boisz się, że w pewnym czasie o nich zapomnisz… Obwiniasz się za śmierć Jade, za śmierć Miko i za to, co dzieje się teraz z Samem. Niepotrzebnie… Każdy wybaczył ci twoje błędy. Pytanie tylko, czy jesteś w stanie wybaczyć samej sobie? – cicho westchnęłam.

-Właśnie… Dobre pytanie… - powoli podniosłam się i stanęłam na krawędzi budynku – Wybaczyć… Wybaczyć… - potarzałam na głos, jakbym próbowała wbić sobie to słowo do głowy – Potrafię… Wybaczam…

Nie patrząc w dół zrobiłam krok do przodu. Zamknęłam oczy, kiedy silny wiatr usilnie starał się do nich dostać. Czułam, jak spadam. Ale się nie bałam… Nie lękałam się, bo po raz pierwszy od dawna nie czułam się winna. Wybaczyłam sobie… Wybaczyłam sobie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz